szeni czy w komorze, w kasie czy zakopane, złoto — to błoto. Czemuż złoto i czemuż pieniądz cesarski mają wstęp wszędzie, do dworu i do cerkwi? Bo złoto świeci się, a na pieniądzu głowa cesarska. A teraz my ich w taką kluczkę zaczepimy, że nie wyplączą się. Oto rewasz, choć patyk, nie gorszy a lepszy od złota. Złoto można sfałszować, pieniądz cesarski jeszcze łatwiej, a któż sfałszuje mój rewasz?
Nikt nie odpowiadał, przeto Cwyłyniuk spojrzał wyzywająco i krzyknął piskliwie:
— Któż sfałszuje? — pytam.
— Nikt, nikt — posypały się wśród śmiechu odpowiedzi.
Giełeta mruknął z kąta.
— Nie miałby chyba czego lepszego fałszować.
— A tak — zapiszczał pośpiesznie Cwyłyniuk — lepszego nie ma! Ale hodi[1], stój, nie sfałszujesz! A złoto? Powiem wam o złocie, ale naprzód o prawdziwym złocie, o złotym człowieku. Nazywał się — furda jak się nazywał — czy to jedno nazwisko, a przezwisko także, dla niepoznaki. Był u nas jeden taki, zwał się Niedochodiuk-Dobryńka, a to najpierwszy biegacz i złodziej. A drugi Łoskotyn-Pysznosraka, a to najcichszy człowiek. A trzeci Czernomudiek, myślałbyś, że jądra ma czarne, ale skądże, sprawdzałem, brechnia. Przeto złotego człowieka nazwali inaczej a ważnie: „Bambirij“ — to znaczy czarownik. A że był ze szlachty, zwali go także pan Bambirski. I to mu nie pomogło. Ja nie taki bywały, jak rogaty Koczerhan, broń Boże! Kryminały debreczyńskie mi się nie przyśniły. Ani taki jak ten tutaj Tanasij Koczerhan. Kołomyjom ani Kutom huzycią w oczy nie błyskałem. Przecie byłem w Kosmaczu za solą i w Riczce kosowskiej za konewkami. Stamtąd sypią się konewki, beczki, beczułki, berbenyczki, a także mosiężnictwo sypie się i błyska. Mosiężnicy z Riczki najstarsi a pan Bambirij Bambirski najstarszy z najstarszych. List z nieba coś bardzo rozpowiada, że oblicze człowieka na obraz i podobieństwo Boże. Jak które. Za to o rękach żaden list ani mru-mru. A potem nasz ksiądz zakręca, że Pan Bóg sądzi człowieka po rękach. To mi nie do smaku. I pana Bambirskiego oblicze na obraz i podobieństwo nędzy, za to ręce na istne podobieństwo Bożej Ręki. No i zobaczcie jaka nagroda.
Cwyłyniuk przerwał, rzucił chyże spojrzenie ku grającym w karty, ci byli chwilowo zbytnio zajęci grą. Spoglądnął ku
- ↑ Dość! basta!