Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

dem, wyhodowane od kiedy kryminał stoi, tłuste, bachkate. Siedzi i bije wszy. Co zabije, bachnie tłusta wesz. Taki majster i takie teraz całe jego majsterstwo. A któż winien? Złoto i pieniądz. Kusi człowieka, a cóż dopiero takiego majstra. Ciągnie jak czort, bo otwiera drogę w świat jak czort. Gdybym był księdzem albo Papą-rymskim, nie puściłbym złota ani pieniędzy do cerkwi. A rewasz? Co warta kłoda rewaszowa i cały rewasz główny bez mego rewaszyka? Nic. A co mój rewaszyk bez nich? Nic. Niech kto spróbuje poszachrować. Kicham na złoto i będę kichał na cesarskie pieniądze też, choćby mnie zaraz posadzili tam koło pana Bambiriego.
Cwyłyniuk jak gdyby zmęczony usiadł opodal watry przy Koczerhanie.
— Ale z rewaszem nie pojedziecie do Lwowa — mówił Petrycio. — A przed złotem i przed pieniędzmi świat otwarty.
— Ja to właśnie mówię, przed czortem też świat otwarty. Za trzydzieści srebrników nawet Chrystusa sprzedali i kupili. A co kupili? Biedę sobie na głowę. Nawet z kości nie skorzystali, uciekł im do nieba.
— To jakżeż pojedziecie w świat? — pytał Petrycio.
— Niech mnie Bóg broni, po co mi świat? Mnie człowiek potrzebny, a nie żaden świat. Do człowieka pójdę z rewaszem, do takiego co mnie zna i dostanę co mi potrzeba. I cesarz gdyby był człowiek, wierzyłby Bambiriemu, a nie do ciemnicy na wieki.
— Cóż miał wierzyć, że ta dziesiątka zadkiem do przodu prawdziwa?
— Co? — wykrzyknął Cwyłyniuk. — Miał go zawołać do Wiednia: „Mój panie majstrze Bambirij, skoroście taki umiejętny, a w dodatku rzetelny i więcej srebra dajecie do pieniądza niż ja, to proszę chodźcie na starszego do mojej cesarskiej majsterni, tu macie zadatek, a Żyda czemnego bierzcie do pomocy.“ — Tak by zrobił człowiek i gazda!
Najstarszy Koczerhan westchnął, odezwał się niechętnie:
— W kolibie, bracie, możesz sobie bambirzyć do ochoty, ale po wsiach —
— Oj tak — westchnął także Pechkało — chyba w zaszeptynach leśnych szeptać.
Cwyłyniuk uniósł się z siedzenia, podniósł brwi, zakręcił wąsik. Znów uśmiechał się by natężyć uwagę, nagle zawrzeszczał:
— Szeptać? Ludzie, a czyż wy widzicie, co z tego wychodzi?