Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

dał mu wina i wódki, posłał hajduka po lekarstwa. Oho — Pan także posmutniał całkiem i mówi już trochę mądrzejszy: „Łesiu, to ja ciebie zabiłem, goniliśmy po lasach, goniliśmy nieraz obaj z fajkami w zębach. Nawet pieniędzy ci nie posłałem. A teraz co? Człowiek zabija człowieka — tak mówi pan — nawet nie chce, nawet żałuje, a zabija, bo nie pomyśli. Pamiętaj to, chłopczyno!“ — mówi do mnie pan. Widzicie, zmądrzał! I cóż z tego? Wino i wódka dziurawiły ojca jak nożem. Na nic! Od lekarstwa od razu koniec, na dobrą godzinkę umierał, spał jak zabity. Aż dał mu pan jakiejś czarnej brahy gorącej a gorzkiej, nazywa się kafe. Ojciec pluł, no i patrzajcie, to paskudztwo czarne pomagało! Poznaliśmy wtedy, co to kafe. Na polowanie już nie pobiegli, ale mógł dychać tyle co dnia przybywa po Nowym Roku. Kiedy mu ulżyło, powiada do pana: „To słusznie, panie, zabijają jeden drugiego. Ja tak samo. Zwierzyny dość ubiłem, a ludzi pewno jeszcze więcej, bo nie pomyślałem. A to co na mnie teraz przyszło, to nie z polowań, polowanie to samo zdrowie, ani przez pieniądze, to ze smutku. Nie gryźcie się panie, no nie gryźcie się —“ I tak się to skończyło.



6

Cwyłyniuk odwrócił się ku kolibie, wyciągnął ręce przed siebie:
— I widzicie teraz sami, rewaszu nie ma, jeden człowiek drugiego zabija i jego też zabijają.
— Jeśli sam zabija, to słuszne, że jego też zabijają i dobrze mu tak, widać że jest rewasz — odparł Petrycio.
Cwyłyniuk posmutniał, wydął bezzębne wargi, nawet wąsik mu opadł. Młody Giżycki wciąż zerkał od kart, szepnął rozczarowany: „On nie taki chytry.“
Jak gdyby żgnięty Cwyłyniuk podkręcił wąsik, podniósł brwi chytrze, rozweselił oczy, paplał żywo.
— Nie, to nie tak! I ja byłbym zmarniał od smutku, od kiedy nie jeżdżę darabą. W uszach mi wciąż coś szumi zamiast wody. Cóż to? Pewno smutek, a cóż innego? Jedzenia mi starczy, ubrań mam dość, żona mnie dogląda aż lubo, a smutno. Od kiedy mi siła zmiękła, walam się koło domu, jak porzucony wóz bez koła, co mówię, gorzej, jak daraba, co bez wody zsycha się na brzegu i gnije. Co spróbuję siąść na darabę, choćby