Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

— Grajcie, jeśli chcecie, ale według zwyczaju nie godzi się grać w karty w butynie.
Sawicki usiłował bronić Jasia.
— Mój ojciec kładł pasjanse z kart nawet w święto, ale skoro taki zwyczaj —
Tomaszewski zaciął wargi, złożył karty pośpiesznie.
— Tak, paniczu, zwyczaj, rozumiemy się. — Schował karty do kieszeni.
— A cóż wolno? — pytał Kimejczuk.
Witrołom obruszył się.
— Wszystko wolno, byleby się godziło. Zagadki wolno.
Harasymko zgłosił się.
— Ja powiem zagadkę.
— Powiedz, powiedz — zachęcali kompany.
— Zagadki — wołał Petrycio.
— Zagadki, zagadki — powtarzano coraz głośniej.
Harasymko spoglądał figlarnie na Jasia.
— A czy wszystko jedno jakie zagadki?
— Zagadka zagadką — uspokajał stary Koczerhan.
Harasymko ogłosił.
— Szymbałe, szymbałe — panna cieniutka, dziureczka malutka, dwa palce trzymają, a dwa pchają, duszko słodziutka!
Mandat zarechotał, kompany rechotali, śmiech głośny jakby rżenie przeleciał przez kolibę.
— Zaczyna się — mruknął Witrołom.
— Cóż się zaczyna? — spytał Jasio chłodno.
— Widać co — odpowiadał poważnie Witrołom.
— No, zgadujcie — nalegał Harasymko.
— Któż nie wie — śmiał się Mandat.
— To mówcie — zachęcał Harasymko.
Milczeli wszyscy, jedni, bo obznajmieni z zagadką, inni, aby nie naruszać butynu, inni wreszcie z obawy przed pułapką Harasymka.
— Zgadujcie — śmiał się Jasio. Ogłosił po chwili: Igła.
Cieszyli się wszyscy, najwięcej sam Harasymko.
— No dalej, dalej Harasymku, jeszcze — prosił go Mandat.
Harasymko opanowując śmiech, ogłosił:
— Szymbałe, szymbałe — prosył chłopec u diwki dyrki, ona każe: touste majesz, ne upchajesz...
Rechotano znów lecz nikt nie odgadł. Harasymko mimo próby nie odsłonił zagadki. A gdy go proszono natarczywie i powszechnie o dalsze, mówił dalej.