— Ależ to nie człowiek zagląda —
— No to pomódlmy się razem i spać — zakończył Foka.
Po modlitwie układali się do snu i rozchodzili się powoli jakby z żalem. Od świąt nie było w butynie takiej zgody.
„Czyli to było, czyli nie było, czy się pradziadom — dziadom przyśniło.“
Z nowym tygodniem śnieg ustał, las zastygł, ni wiewu, ni płatka śniegu. Chmury zniżyły się, zagarnęły łożyska potoków wraz z kolibami. Dnie pomroczniały, noce poczerniały, zgęszczona ciemność całej zimy gramoliła się z lasu na ludzi.
„Uprzątnąć śnieg!“ — naglił, przyspieszał, nawet straszył Koczerhan. I przez to prowadził przeprawę ze śniegiem. Po świątecznej okazji nie mówił wiele tylko tyle: „Warko, gwałt, strach, łopatą spieszniej niż kiermą machaj, machaj!“ Do krótkich słów machał fajką i sam z miejsca pierwszy machał łopatą. Foka wstrzymywał wyręby, każdy chwytał łopatę, czekan, miotłę, także Petrycio mimo zajęcia w kolibie. Stawali ochoczo, szumnie obok Koczerhana. Matarha ryczał w uszy: „machaj, machaj!“ Mandat mu wtórował, Cwyłyniuk piszczał, Harasymko hałasował wesoło: „machaj, machaj!“ Koczerhan karcił rozważnie: „cicho tam, nie zrywaj piersi, machaj!“ Dopędzali i przepędzali Koczerhana w milczeniu. Powoli wesoły choć nieraz swarliwy butyn posurowiał, jakby daleka północ opuściła się na kraj i ludzi.
W dole na mygle nie było jeszcze ani jednej kłody, przed zryzowaniem czekała ich naprzód ciężka walka ze śniegiem, odszukanie zaśnieżonych portaszy i luźnych kłód. Dalej wisiała groźba za groźbą: ryzowanie, może zawieje, lawiny, może uszkodzenie ryz, może — Starzy od dawna wiedzieli, młodzi nauczyli się od razu, że za lada zapomnienie, uchybienie, opóźnienie można zapłacić życiem jednego albo wielu. I że to mało nie dbać o własne kości, bo kto w butynie je naraża, naraża butyn, jest smarkaczem, nie śmiałkiem. Śniegowy grób w puszczy najokrutniejszy, butynowy pogrzeb żywych mroźniej przeszywa niż każdy inny.