Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

W paporoti, w wyworoti jawir zełeneńkyj,
Pohyb, pohyb u Synyciach Pełech mołodeńkyj,
Szumyt woda zza horoda, kłekoce, kłekoce —[1]

Choć wody milczały zawzięcie i chyba tylko gdzieś daleko przy ryzie zasyczała jakaś ciepliczka i zaraz wsiąkła w śnieg, pieśń starodawna zaszumiała wodą i wiosną. Krowy uspokoiły się. Harasymko pieścił Krasulę, ona lizała go po twarzy. Grał także przy pierwszym dojeniu. Krowa przypuściła, mleko było zdrowe. Chłopiec napierał się jeszcze więcej:
— Będę grał zawsze przy udoju, dobrze?
Foka zgodził się lecz zaraz prawowali się inni:
— Harasymko najmłodszy, a ma grać przy dojeniu, czym on lepszy?
— Tak ma być, to słusznie, najmłodszy, najbliżej cyćki — orzekł Foka i tak zostało.
Później jeszcze butynary domagali się jeden przez drugiego, by karmić i doić krowy. Nie było takiego, co by z najcięższej pracy nie spieszył prosto do krów. Niejeden urywał chętnie jaką godzinkę snu przed świtem, by przywitać się z chudobą. Aby nie było wzajemnej zawady i natłoku, Petrycio założył rewasz krowi. Podług niego karbując w nim codziennie, robotnicy po trzech dziennie pilnowali swych praw do krów. Nawet wtedy nie brakło prawowania się, że ten źle czyści stajnię, a tamten porozrzucał siano i nie zgarnął go ze śniegu.
Oglądając samych siebie w gałach ocznych krów i trzymając krowy za wymiona, bronili się przeciw zimie. Bo oto butyn zsuwał się powolutku na same dno zimy, w ojczyznę ściętych kryształów. Za niejednym drzewem, w niejednej jarudze leśnej nakrytej śniegiem czyhała cicha furteczka i jeszcze cichszy zjazd do kryształów. Naokoło, w ołowianym powietrzu pachło cichym nalotem, porwaniem, cichym sczeźnięciem. Piski głodnych sokołów i jastrzębi z daleka przeszywały surowe mgły, a za nimi na razie milczały niewidzialne a jeszcze mroczniejsze ptaszyska grabarze i sprzątacze leśnej śmierci.

Lecz lube rodowym pasterzom oddechy i wyziewy krów łagodziły surowość, przywracały świat. Oczy i wzdychania krów rozdmuchiwały gasnące już westchnienia chat, rodów i wsi do Bożego miłosierdzia, do opieki tego Gazdy, co troska

  1. W paprociach, w wykrotach jawor zieleniutki,
    Zginął, zginął w Synyciach Pełech młodziutki,
    Szumi woda za ogrodem, klekoce, klekoce —