— My tu od początku, a ten malec od razu ma honory. I po co? Skazywać takiego bez siły, aby pchał nos pod kłodę i aby mu kości roztrzęsło.
— Ależ skąd? — śmiał się Mandat. — Zaledwie zamruczy biłania, Harasymko ucieknie na drzewa, jak przed niedźwiedziem.
Harasymko nie obraził się.
— Dobrze, gdy mnie kości roztrzęsie, albo gdy ucieknę na drzewo, to zaraz po mnie niech staje Mandat.
— Młodziaczku, nie wyzywaj — upomniał surowo stary Koczerhan.
— Tak, tak, nie zaczepiaj językiem — potwierdzał Witrołom.
— Nie gadaj głupstw — upomniał także Sawicki — bo cię nie puszczę na Zajęczą Paszę.
Matarha upomniał się o swoje prawo.
— No dobrze, a w razie czego, Mandat czy ja? Do zawracania kłody potrzebny najmocniejszy.
— Naprzód Mandat z brzuchem, a gdy brzuch pęknie, niech idzie kark najtęższy — żartował Harasymko.
Sawicki sierdził się łagodnie:
— Przestańcie, nie lubię żartów głupich. Wybrałem Harasymka, bo śmieszek i tancerz, będzie w nos kłodzie chichotać, a jeśli potrzeba, uskoczy.
O świcie, we mgle u szczytu ryzy najstarszy Koczerhan wraz z Witrołomem i z czterema najtęższymi z Bystreca wsunęli tłustą od smoły i oblepioną śniegiem biłanię w koryto ryzy. Koczerhan otworzył usta szeroko i zaśpiewał uroczyście:
— Klej-hou, klej-hou!
i niezwłocznie chłopaki ustawieni wzdłuż ryzy od dołu ku górze, jedni widzialni, inni już we mgle, podawali jeden drugiemu od dołu ku najwyższemu posterunkowi hasło: —
— Kinetou, kinetou, kinetou!
To znaczy: Droga wolna.
Koczerhan poklepał kłodę na pożegnanie, otarł smołę z ręki o ryzę i mruknął:
— Ne żurysy[1], szczęśliwie!
Po czym, wraz z Witrołomem, popchnęli biłanię. Zachrypiała, zgrzytnęła po lodzie, biorąc rozbrat z wiekowym bezruchem, stęknęła w pierwszym rozmachu. Potem zawyła w rozpędzie
- ↑ Nie martw się.