kiwnął z daleka głową na przywitanie, potem niezwłocznie usiadł w kącie z Foką. Mruczał długo, nalegał twardo, nawet niecierpliwie. A gdy Foka opierał się, Trofymko mamrotał jakieś przekleństwa, groził Foce palcem pod nos i wreszcie chlasnął dłonią o kłodę, jakby on a nie Foka był gazdą. To, że najmita Szumejów, dolski chłop z jakichś Bojków niedźwiedziowatych nie znał obyczaju górskiego, nie dziwiło nikogo. Wszelako to było dziwne, że Foka zachwiał się i ustąpił. Ogłosił, że od rana wstrzymuje robotę. Widocznie Maksym Szumej, co uszami nieswoimi słucha z daleka i z daleka troska się o ludzi i chudobę, nakazał zaprzestać robotę.
Sawicki był na razie zadowolony, Koczerhan kiwał głową dwuznacznie, zresztą nie mówiono o tym wcale, nie tłumaczono głośno ani nie pytano. Zawierucha co nocy nasypywała wokół koliby kopice i mogiły śniegu, oblepiała szczelnie stogi ze sianem, zagradzając dostęp do stajni. Już nie wypuszczano chudoby w pole do siana na „dawanie“, noszono na plecach siano do stajni a także topioną ze śniegu wodę w konwi. Także przejścia między kolibami były zawiane, już od świtu robotnicy krzątali się z łopatami dla przekopania przejść, a do południa znów wały śniegu pokrywały przejście. Lecz nazajutrz po przyjeździe Trofymka Foka nakazał od razu wyprowadzić chudobę ze stajni w pobliże koliby. Stajnie były w pobliżu mygły, a niedaleko ujścia ryzy. Mimo burzy umieszczono chudobę na powietrzu, na razie zaledwie pod osłoną stogów. Tymczasem na rozkaz Foki sporządzano pospiesznie szałasy w pobliżu siana. Robotnicy oglądali się jeden na drugiego, lecz nikt o nic nie zapytał. Andrijko ruszył biegiem do zrębania drzew w pobliskiej gęstwinie, wybierając najcieńsze, a robotnicy niewyspani i ospali dali się popychać bezwładnie. Nawet stary Koczerhan, choć pomrukiwał srogo, ruszał się dość zwiędle, a Sawicki wbrew zwyczajowi przespał cały dzień w kolibie, jakby głęboko uśpiona ryza i jego zaciągnęła na współsen. Wyścielili szałasy obficie smereczyną, już ściemniało, a jeszcze Andrijko podpierał je ze wszystkich stron palami i opatrywał starannie chwoją, wiążąc ją hużwami i ściskając poprzecznymi palikami na to, aby burza nie wykrzywiła szałasów, a wiatr nie przeszywał zimnem chudoby. Było już ciemno, gdy wprowadzono chudobę do szałasów.
Tymczasem Iwanysko Cwyriuk znikł od rana ze strzelbą, a Pechkało wcale nie troszcząc się o budowę szałasu siedział w kącie koliby. Popijając skąpo ze swych garnuszków, ma-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/231
Ta strona została skorygowana.