Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

Petrycio naśladował żałość Pechkała:
— Biedne dychanie, biedne, a tymczasem nam dychać nie daje. Gdzież się podziejemy?
Pechkało, głuchy na żarty, nie odpowiadał. Bystreczanie skupili się, rozmawiali półgłosem lecz na tyle głośno, że było ich słychać dokładnie. Witrołom skarżył się:
— Bieda z narodem żabiowskim, nie nauczą się nigdy.
— To jeszcze nie koniec — wieszczył ponuro Giełeta.
Matarha mamrotał głucho:
— Oj tak, lepiej było nam samym do końca męczyć się, niż — coś takiego. Naokoło groza, już już ogarniają nas, nocą strach wyjść, a tu w środku siedzi taki niesamowity, kto wie po czyjej stronie.
Giełeta nie omieszkał podtrzymać pogardę dla Pechkała.
— Jaki tam niesamowity! Gdzież temu do lasów, wiejska huzycia śmierdząca.
Pechkało nie odzywał się. Burza to słabła to wzmagała się. W kolibie było nawet zimno, lecz duszno i coraz duszniej. Tak minął czwarty dzień uciążliwej bezczynności. Tegoż dnia wieczorem Iwanysko znów znikł z koliby. Foka zbudził się w nocy, a zaniepokojony, że nie ma Iwanyska, obudził Petrycia. Petrycio uspokajał go, że wyszedł ze strzelbą jak zazwyczaj i wróci jak zawsze. Przed świtem usłyszał Petrycio przez sen skrzyp kroków na śniegu. Zerwał się, wyglądał przez szparę i dostrzegł, że zbliża się Iwanysko. Tuż za nim szły dwa wilki dorodne, lecz wychudłe. Iwanysko wśliznął się jak najciszej do koliby, a Petrycio przypadł zaraz do posłania, udając że śpi. Iwanysko oglądał się ostrożnie, szperał w besahach, wyjął z nich sporo suchych kawałków kartoflannika, szperał też po garnkach, wygarnął sporą resztkę zimnej kuleszy, i wyszedł niezwłocznie. Znów zerwał się Petrycio i śledząc ponownie przez szpary, dojrzał, że Iwanysko, wciąż oglądając się nieznacznie naokoło, karmi wilki. Znów wrócił Iwanysko do koliby, ułożył się cicho na posłaniu, wstał razem z innymi.
Piątego dnia raniutko najmita Trofymko załopotał ochrypło płaczliwym głosem:
— Gazda sam, sierota, całe gazdostwo osierocone, róbcie co trzeba, a mnie pora.
Mimo burzę odjechał na Jasienowo. Andrijko pozostał nadal w kolibie.
Nie wiadomo jak wieść o wilkach rozniosła się po kolibie. Szeptano o tym i gwarzono półgłosem, lecz jedna szep-