Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

cąca garstka strzegła się drugiej. Sawicki rozmawiał po cichu z Witrołomem, a Łesio Karawańczuk przysłuchiwał się w milczeniu.
— To trzeba tak rozumieć — tłumaczył Sawicki. — Nie uchodzi napadać, kiedy wróg w biedzie. Mój ojciec, świeć mu Panie, opowiadał, że kiedy Turek i Anglik przysiedli Moskala, nasi nie chcieli napadać z tyłu na Moskwę.
— A tak — ucieszył się Witrołom — daj Boże niebo panu kowalowi! Wilk wilkiem, ale człowiek nie wilk, choć w lesie. Za wszystko jest odpłata, a dla każdego jest miłosierdzie.
Łesio Karawańczuk mruknął:
— I któż wie co to za wilki? I czy wilki?
Te ostatnie słowa dosłyszał któryś z żabiowców, rozsnuły się z tego wieści nowe, podejrzenia mrukliwe jak potok wzbierający nocą. W lesie nie zapomina się prędko.



OCALENIE

Dopiero siódmego dnia przed świtem ustała burza. Wypogodziło się od razu, robotnicy przygotowywali pośpiesznie łopaty, czekany, topory, lecz Foka nie dał znaku, by rozpocząć robotę. Tylko Iwanysko i Witrołom wymknęli się chyłkiem z koliby. Poszli jarem ku ryzie wzdłuż stoków zwężających się ku Zajęczej Paszy i tam znikli. Nie minęła godzina, gdy w kolibie usłyszano grzmot walących się kłód, a po chwili trzask druzgotanej ryzy. Wszyscy wybiegli ku mygle, spoglądali ku Zajęczej Paszy, i Łesio Karawaniuk dojrzał wysoko, na skraju widzialności bezwładnie rozwalony strom kłód. Wołali, wzywali Iwanyska i Witrołoma, krzyczeli z całych sił. Zaledwie echo zdążyło powrócić, gdy usłyszeli kilkanaście kroków od siebie u ujścia ryzy przenikliwy skrzyp śniegu, po czym potworna kłoda buchnęła z ryzy na śnieg. Zanim ochłonęli ze zdumienia, ujrzeli, że kłoda sunie dalej po podwyższonym przez zamieć a stężałym na lód śniegu prosto ku mygle. Nie zdołali zaczerpnąć oddechu, gdy mygły zaczęły się walić z piekielnym łoskotem. Pchnięte kłody mygły zsuwając się, najechały na sąsiednie mygły, potem w straszliwym nalocie luźne kłody, strącone ze szczytu mygły, zjeżdżały w ustronie pod skały na stajnię, strzaskując jej ściany.
Chociaż dotąd nikomu nic się nie stało, nikt nie wiedział, czy to koniec, czy dopiero początek znaku, o którym wciąż