szeptano. Chroniąc się, rozprysnęli się ku kolibie. Nadaremnie Foka i Sawicki wskazywali, że są w bezpiecznym miejscu, że wszystko ucichło. Zebrali się wreszcie ponownie wokół Foki i znów wołali Iwanyska i Witrołoma. Usłyszeli w odpowiedzi kilkakrotne słabe wołanie od strony Zajęczej Paszy. Żyli. Andrijko Płytka i Sawicki bez namysłu rzucili się ku jarowi, mknąc lekko po stwardniałym śniegu. Pozostali milczeli na razie jak ogłuszeni, potem każdy pytał to samo:
— Skąd kłody? Skąd ruszył cały budynek kłód na ryzę?
Foka wypytywał:
— Co stało się z portaszem z Zajęczej Paszy?
— Przekazaliśmy go Biryszowi po świętach — odparł Matarha.
Birysz potwierdził:
— Tak, zryzowaliśmy i zmygłowaliśmy w porządku.
Znów milczeli, a Łesio Karawańczuk wyrwał się nieśmiało.
— Ależ to nie z Zajęczej Paszy portasz, tylko znad Pohanej Hołowyczki.
— A komu przekazaliście Pohaną Hołowyczkę? — pytał Foka Matarhę.
Matarha milczał, a Giełeta odpowiedział pochopnie:
— A komuż? Biryszowi, zaraz po świętach.
Birysz kiwał głową przecząco:
— Mnie nie.
— A komuż innemu? — nalegał Giełeta. — Oddaliśmy wam przecie po świętach cały odcinek.
— Mnie nie, nam nie — potwierdził Pechkało. — Nawet nie słyszałem o żadnej Hołowyczce.
— Tak — dodał Birysz. — Zastaliśmy wszystko zasypane śniegiem —
Łesio wyjaśniał suchym kościstym głosem:
— Pohana Hołowyczka jeszcze dalej i wyżej niż Zajęcza Pasza, na ukos na lewo w klinie jaru. Skała, wydziurawiona, źródło z niej ledwie syczy. Portasz złożyliśmy na skale, powyżej i na lewo od ryzy.
— Nie słyszałem nawet o tym wszystkim — odburknął Pechkało.
— Nie słyszeliśmy — potwierdził Birysz.
Bezdźwięcznie i spokojnie Łesio przypomniał swoim:
— Tam to Iwanysko wyśledził przed świętami gniazdo żbików i przyniósł młode w worku do koliby. Przyniósł też blaszankę pohanej wody, co nie zamarza. Z młodymi żbikami była
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/237
Ta strona została skorygowana.