Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

— Dziadeczku modlitewny, pyseczek twój zaraz rozleci się nie gorzej niż portasz. Huzycia wiejska!
Foka krzyknął gwałtownie:
— W takiej chwili zwada? wstyd!
Odepchnął Giełetę, a Pechkało chroniąc się obok Foki, zawrzeszczał:
— Gwałtu, gwałtu, ratujcie od zbójów, od watażczuków, łajdaczuków, giełetczuków, doboszczuków!
Pieczony dwoma watrami Foka zagrzmiał:
— Teraz kąsajcie się, głowy rozbijajcie, kiedy ryza rozbita.
Pechkało, choć schronił się pod opiekę Foki, wcale nie uspokoił się, ani nie zamierzał oszczędzać Foki.
— To wszystko wy sami nawarzyliście, taki z was zawidca i tak wam trzeba! Butyn to nie chram, nie bal, trzeba prądy znać, pilnować, a nie tańczyć tędy i owędy.
Łesio i Birysz wzięli go pod ramiona, uprowadzili ku kolibie.
— Człowiecze — mówił Łesio — dziękujcie Bogu za to, co jest, i nie wyzywajcie.
— Spokojnie, spokojnie — uspokajał Birysz.
Pechkało wyrywał się i szarpał, lecz uległ.
Oniemiały dotąd ze strachu Harasymko wytchnął:
— Ależ to pohana hołowyczka.
Ostatecznie zgodzili się, że wiedzieć o portaszu może tylko Witrołom. On to kierował wyrębem i oddawał portasze. Czekali nań przed kolibą. Słońce wschodziło, niezmierzona płyta stężałego śniegu buchnęła porywiście zapłonem, rozpłomieniając wszędzie kwietniki czerwonych różyczek, stokroć tysięcznie czerwieńsze niż pole wiosennych różaneczników u stoków połonin. Oślepiła oczy nie do zniesienia, jak gdyby czerwone batogi smagały po oczach. Wszyscy weszli do koliby.
Iwanysko i Witrołom wraz z Sawickim i Andrijkiem biegiem, lekko a cicho, wracali po miękkiej, bo usłanej ponową tafli śniegu. Weszli cicho. Zdyszany i wciąż jeszcze przerażony Witrołom opowiadał gorączkowo, słowa tłoczyły mu się na słowa. Więcej domyślano się, niż słyszano, co mówi.
— Iwanysko wywąchał, gdzie syczy znak, idziemy prawą stroną przy samej ryzie, cicho, cicho, słychać serce. A tu zachrypi coś przy ryzie, coś gramoli się spod śniegu jak krowa. Wyłupiastymi gałami bałwani się na nas kłoda. W przekrój, tak