Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

— Amen — powtarzali sennie robotnicy.
Wszyscy już prawie leżeli, a niektórzy zasypiali. Oddychali to głęboko i pełnie, to chrapali równomiernie głucho, jak pogrążone w śniegu piły. Tym głośniej słychać było wyzwolone wody. Mruczały we mgłach, chóry ich potężniały, czasem przedarł się jakiś bełkot fali wyswobodzonej upadkiem bryły lodu, czy ponownie ścinanej mrozem.
— Słyszycie jak grają? — szeptał Cwyłyniuk.
— Na pogodę — odmruczał stary Koczerhan.
— Bogu dzięki — odszeptał Cwyłyniuk.
— Dzięki — powtarzali drzemiący butynary.
Sawicki podniósł się wpół z posłania i powiedział głośniej:
— Dziękujmy Bogu za dzień dzisiejszy, a ślubujmy rzetelność. Mój ojciec — świeć mu Panie — pouczał: czyż Pan Bóg mógłby opuścić rzetelnego? Nigdy w świecie.
— Nigdy w świecie! — mruczeli butynary chórem.
— Tak — wyszeptał odrobinę głośniej Cwyłyniuk — za dzisiaj dzięki, za pogodę dzięki, a za człowieka największe dzięki.
— Największe dzięki — powtarzało drzemiące echo.
Do wtóru wodom pomrukiwał stary Koczerhan, jak fala co wciąż napływa na ten sam głaz.
— Tak, tak. Foka-panicz, ojciec-matka, Petrycio-karmiciel, Maksym-Andrij, ratownicy, a najtężej Iwanysko z lasem trzymał rewasz wierny.
— Wierny — godziło się drzemiące echo koliby.
— A nie mówiłem? — znów kapinkę głośniej rozszeptał się z lekkim śmiechem Cwyłyniuk. — Kogo szuka rewasz? Człowieka.
— Czło-wie-ka — łamało rozklejające się echo zasypiającej koliby.
Leżąc w kuczki przy watrze Harasymko zachichotał i zapaplał:
— A nie mówiłem! Kto najchytrzejszy?
— Najchy-najchy-najchytrzej — kołysała sama siebie zasypiająca koliba.
Stary Koczerhan poprawił twardo:
— Bóg najłaskawszy.
— Najłask-najłask-najłaska — wytchnęło gasnące echo uśpionej koliby.