Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/248

Ta strona została skorygowana.
VIII. ELEKTRYKA

Już dolny portasz z kolibami przypominał małe osiedle, a wnętrze koliby szumiało jak targ, kiedy przez śniegi i zaspy przedarł się na butyn gość nie tak nabożny. Osiemdziesięcioletni wędrowny połatajko garnków, co po ciężkim dwudziestopięcioleciu twardej służby wojskowej, i drugich dwudziestu latach włóczęgi po świecie, skądś, z końca świata, przyplątał się w góry już przed kilku laty i tu pozostał.
Na butyn nikt go nie zapraszał i nikt nie wiedział po co przylazł, chyba z ciekawości, może z biedy czy też z nudy zimowej, bo garnków glinianych na butynie prawie nie było, przeważnie jaworowe naczynia albo mosiężne.
Połatajkę zwano „Pańcio“ albo „łysy Pańcio“, a nikt naprawdę nie wiedział, czy to jego imię czy zdrobnienie od słowa pan. Lico i czoło przybłędy przejechała głęboka bruzda starej blizny, w ustach szczerby i resztki zębów, mimo że zawzięcie potrzaskane, trzymały się zawzięcie, jak gdyby uparły się aby nie wypaść. Nogami plątał niepewnie lecz wytrwale, a siwe oczy żołnierza czy rybaka haczyły drapieżnie.
Któż by mógł zresztą orzec, co bardziej było dziwaczne: lice Pańcia czy jego nogi, a raczej jego spodnie! Bowiem podarowane mu — jak wiedziano w Żabiem — przez Tanasija Urszegę niezniszczalne haczi, co utraciwszy dawno czerwień, powróciły do wełnianej barwy brudno-zbitej, zastanawiały ludzi po drogach, śmieszyły po chramach, przerażały na butynie, dzięki przeraźliwemu przeciwieństwu między uparcie bufiastymi pozorami a twardą podspodniową rzeczywistością. Oto sztywne grube spodnie trzymały się na nogach gładko, rzekłbyś, że obejmują tęgie członki, zwłaszcza że dzięki nadmiernej długości tuż nad stopami zbiły się w spuchnięte banie. A dość było zgięcia nogi lub ściśnięcia sukna i zaraz okazywało się, przy każdym świetle prócz czarnej nocy, że zakrywają szczątki goleni, piszczele chudsze od zeschłych patyków. Ta rzeczywistość i te dekoracje otrzeźwiały kpiarzy żabiowskich, bo zaświadczały, że całą postać Pańcia nie nogi lecz Łaska Boża i litość ludzka noszą po drogach i bezdrożach tego świata.
Był to bywalec osobliwy. Żaden język, o którym kiedykolwiek słyszano w górach, nie był mu obcy: niemiecki, madiarski, włoski, żydowski, rumuński, nawet francuski i turecki. Wydawało się, że przyszedł grzać się nie tylko przy watrze, także przy młodych. Z początku uparcie nie przyjmował żad-