nych traktamentów z dość obfitych zasobów koliby. Nie tknął słoniny ni huślanki, ani nawet kuleszy. Jadł własne wysuszone placki i zapleśniałe kartofle, a mimo zimy łowił pstrągi na wędkę i piekł je na ogniu. Zupełnie osobliwie oświecał robotników butynowych o świecie szerokim. Właściwie był małomówny, lecz rzucał słowa cierpkie, gorzkie a ważkie, mimo że często zupełnie niezrozumiałe. Koniec końców śmieszył wszystkich, żałowano go i lubiano. Całymi dniami towarzyszył spuzarowi Petryciowi, pomagając w wypalaniu dziesięciu poukładanych warstw — gliny i wypalonego na popiół drzewa — które służyły do posypywania wyślizganych w śniegu kolein, tam gdzie zwożono drzewo saniami. Zbliżyli się od razu, choć Petrycio jak zawsze z udaną powagą kpił nieustannie z Pańcia i nawet go drażnił. Pańcio cierpliwie z własnej ochoty posypywał całymi dniami wyślizgane dróżki, przeto robotnicy uchwalili, że ma pobierać dniówki, aby sobie zarobił, i Foka wciągnął go do głównego rewaszu.
Zimowe święto Bogarodzicy było w sobotę, i przez dwa dni świąt robotnicy odpoczęli sobie. Mając w świeżej pamięci rewasz Foki, niektórzy z nich roili, planowali głośno, jak się zbogacą, jak pobudują chaty nowe, dokupią gruntu, wyhodują piękne krowy. Foka półżartem snuł jeszcze śmielsze marzenia o oszklonych dworach, o nowych cerkwiach i kaplicach, a Sawicki mruknął tajemniczo: „takie świecące jak raz widzieliśmy...“ I dalej: jak hodować będą sady, ogrody, kwietniki, takie jak w szerokim bogatym świecie.
Petrycio, niby to poważnie, wyciągał z Pańcia jego mniemania, aby się pośmiać. Pańcio kaszlał, mówił przez kaszel, jąkając się często.
— Ja bidny, pewnie z tego że durny. A durny, bo bidny. Tak to się kręci, nie wyskoczysz. Ale to wam powiadam sumiennie, pieniądz psuje wszystko.
Petrycio pytał:
— Cóż psuje, może nam zdrowie popsuje?
— Zdrowie najprędzej — potwierdził Pańcio.
— Może pochorujemy się, kiedy nie będziemy jeść zgniłych kartofli?
Pańcio wykaszliwał.
— Pochorujecie się, to pewne, ale na tym nie koniec. Kiedy nabudujecie za wielkie pieniądze, będą domy jak u bogaczy, jak w Kołomyi, jak w Budapeszcie, jak tam w Kremsie nad Dunajem, no i kościoły, no i to wszystko, co należy do boga-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/249
Ta strona została skorygowana.