Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

Nahoduję was, nakarmię plewami — owsianką,
Gnać was będę i poganiać gościńcem-cesarką.
A jakaż ta z plew — owsianeczka gorzka, nie słodziutka!
A ta dróżka-cesareczka długaśna, nie krótka.

Pańcio zaskrzeczał.
— Ja tę jedną pieśń tylko pamiętam — i zawył skrzecząco:

Naseru-matery! tato umer,
Sestra w burdelu, a ja w militer!

Sawicki skrzywił się.
— A ileż jest ładnych pieśni o żołnierzach! Tego i tamtego dokładnie wymieniają, choć dawno już nie żyje, wspominają wiernie.
— A gdzież je śpiewają? — pytał Pańcio.
— W swojej wsi, w swoim kraju — odpowiadał Sawicki.
Pańcio zakończył.
— A jest taki, co nie ma swojej wsi ani swego kraju. Kto będzie śpiewać o nim i komu?
Iwanysko Cwyriuk zakrzątnął się koło swoich besahów. Kulejąc jeszcze trochę, przedarł się z końca koliby przez tłum i podał Pańciowi sporą bukatę jeleniej żółtej słoniny.



X. WIOSNA W BUTYNIE
ZIMA I WIOSNA

Jak ślepy gad w szczelinie skalnej syczała Hołowyczka — nie dosyczała. Z jasnego nieba czarny sęp-Odokia spadła, wizgnęła na swych łowców: bij! Spuściła biały rój skrzydlatych dziobów — nie dodziobała. A wiosna przypomniała, że zaczął butyn szczęśliwiec Andrijko. I pokazała, że także Foka — na przekór wszystkim wybielonym czortom — jak śmiałek niejeden i wódz, miał szczęście. Na lat dziesiątki było co wspominać, głównie to, że butynu nie splamiła taka sapina, co śnieg najgłębiej dziurawi i do spodu — gorąca krew. Nie było ani jednego wypadku śmierci, nikt nie uszkodził się, nawet nie skaleczył poważnie. Jeszcze mogiły białe dławiły brzemieniem żywą ziemię leśną — niezmierzone, nienaruszone, stężało na głaz — znak, że nie od ognia zginie kiedyś ten świat, lecz od