Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/270

Ta strona została skorygowana.

wek lasu, ale do najbliższego portaszu nie dotarli. W rozpaczy Pańcio tak mocował się z błotem, iż złamał łopatę, która od razu utonęła, a miotła brzozowa przemieniła się w błotnego chochoła. Niepotrzebnie ratując złamaną łopatę ugrzązł w błocie po kolana, potem jeszcze wyżej, wreszcie uwięziony w pływającej leniwie maćkole zaczął zsuwać się w dół bez udzierżku. Z trudem dotarł doń Iwanysko z oboma młodszymi Koczerhanami, lecz i oni ugrzęźli. Sam Iwanysko wydarł się jakby cudem z błota, a nie zdołał pomóc innym. Obaj Koczerhani i Pańcio mimo szarpaninę zapadając w lepkie paszcze, chwiejąc się lecz trzymając się za ręce, zsuwali się powolutku. Ze spaćkanej dżegi bulgotały i łypały chciwie żółte gały czortów leśnych, a z maćkoły sykały ich śmieszki. Iwanysko gwizdnął aż uszy dziurawiło, a inni wołali rozpaczliwie o pomoc. Na to przybiegli na ratunek od mygły czy od haci najsilniejsi i najzgrabniejsi, wśród nich Matarha i Mandat. Nie włażąc sami w błoto ustawili szereg trzymający się za ręce i wyciągnęli tonących za pomocą hużw. Uratowali także Pańcia, zostawiając na ofiarę maćkole jego odwieczne człapaki, coś jakby trzewiki, nazwane przez podobieństwo do krzywych sań grendżoły. Unieśli Pańcia bosego. Zasmarowali się jak nigdy dotąd, a gdy wrócili do koliby, rozeźlony Pańcio gderał nadal, że sami wielcy panowie, nie skosztowali najsmaczniejszego, a jemu to nie nowina. Suszyli się przy watrze, przebierali się jak mogli, nikt z nich nie odpowiadał Pańciowi, tylko stary Koczerhan łagodził:
— Człowiecze, zostawcie, to ponad ludzkie siły.
Pańcio dziawkał:
— Kiedy be-befel[1], to do wszystkiego jest siła, a kiedy z ochoty — widzicie jak, ja już wiem.
— Ależ po co — rzetelnie tłumaczył stary Koczerhan. — Idzie taka miotła chuchająca, taki pług ognisty, że przy nich my wszyscy razem ze wsiami na nic.
— Jaka tam miotła i jaki pług — wykrzywiał się Pańcio.
Koczerhan mówił głośniej:
— Słońce, ulewa wiosenna, wiatr.
— Całe szczęście, Pańciu, że nie wojowaliście z maćkołą na Riabyńcu, boby przegrał pan cesarz — docinał Petrycio.
Pańcio machnął ręką smętnie, zamilkł.

Pozostawić las w spokoju konania, aż ulewa go spłucze, aż

  1. Rozkaz (austr.).