jeszcze przed ustawieniem drewnianej zastawy wałem z iłu twardniejącego, a zawarto głazami spojonymi tym iłem, pozostawiając wszakże u spodu otwór dla spustu wody. Zabezpieczono tę gliniastą i kamienną oprawę haci trzypiętrowymi kaszycami, a potem dopiero ustawiono hać drewnianą na wysokość czterech chłopów.
Zaledwie zima pękła, co nocy strzelał lód na całym pomoczarzu Popadyńca, jak szeregi strzelców ustawionych w zasadzce z nagonką na zwierza. Potem dopływy zahuczały groźnie, brudne wały staczały się do Popadyńca, wywracając przeszkody, unosząc zgniłe kłody, i zapory gliny. Lecz rychło mchy otrząsły śnieg, lody spłynęły, męty przejaśniły się, a dopływy Popadyńca rozczapierzone szeroką lecz płytką siecią na płaskowyżu puszczy, znów zamaskowały się najciszej. Zasnuły się, jakby nie rodziły się z wytrysków podziemnych, jakby nie hulały dopiero co, jakby nie miały nieco niżej uczestniczyć w szumnych habach i hukach Czeremoszu, jakby na zawsze miały zaklęsnąć w sennym moczarze. Tylko płaskie, żółtawo-tłuste chrząszcze, zwane pływakami pluskały na przyczajonych kłodach, tylko pstrągi pryskały srebrnie między czarnobrzegami. Po wyrównaniu zakrętów jak się dało, po pogłębieniu w miarę możności, dopływy znów przypomniały sobie swój ród, zadudniły wartką groźbą macierzystych podziemnych wód. Po nocach nawet niepokoiły szlochami, jękami, jakby boleśnie ciągnęły na pomoc wody z samego pępka ziemi. Lecz czyhała na nie wszystkie jama wykopana, wspólna hać. Wlewały się z poddaniem a ludziom zdawało się, że starczy tej jamy dla wszystkich skradających się wód. Hać napełniła się, wody cichły.
Tymczasem Cwyłyniuk wraz z Sawickim i Koczerhanami zbudowali nad każdą z haci dla kierowników spławu zwanych hatarami, kryte daszkami schronienia. Były to ośmioboczne altanki z krąglaków, otwarte od połowy aż pod dach. Ośmiospadowy dach każdej altanki, każdy o dwu pokrywach, z których górna jak fałda podniesiona na wysokość dłoni, zachodziła na dolną, spiętrzono u góry kopułą i zakończono krzyżykiem jak kapliczkę. Dla każdej altanki Cwyłyniuk wyrzeźbił po jednym krzyżu jaworowym i umieścił go w kącie każdej, jak gdyby ołtarzyk. Wewnątrz i na zewnątrz biegły wzdłuż ścian nieprzerwane ławeczki z oparciem. Powyżej oparcia przestrzeń aż pod dach była otwarta, tak, że siedzący na wewnątrz i na zewnątrz mogli rozmawiać ze sobą.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/272
Ta strona została skorygowana.