Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

— Powodzi się boicie? Gdy hać w porządku nie ma strachu.
Pańcio poderwał się jak ugodzony, uniósł się niezrozumiale.
— Człowiecze — krzyknął — wszystko niech będzie. Powódź, ogień, cholera, czarna śmierć, czerwona śmierć, byle tylko nie ordung.
— Ależ ordung to nie żaden strach ani cholera — sadził się Matarha. — W feldkompanii[1] co ranka pan febel[2] krzyczy: „Ordnuung mus!“[3] Co nam bajdurzycie?
Pańcio uspokoił się, powierzał dalej:
— Wojsko to nic, to dopiero początek, to ćwiczenie, na to by chapnąć was wszystkich za czuper. A butyn także.
— Cóż to ma do haci? — pytał Foka.
Pańcio upierał się, powierzał dalej tajemniczo.
— Ścielicie im drogę, zamiast schować się do dziupła, przynęcacie butynem. I chapną was.
— Kto chapnie? jak? czym? — śmiał się znów wesoło Foka.
— Poukładają głowy równiutko, poszatkują, do beczki na wieki i będzie z was kiszona kapusta.
Foka machnął ręką śmiejąc się niedbale, a Pańcio wyczekał, włożył rękę za pazuchę i jakby wyciągając coś z zanadrza, wyszeptał tajemniczo a wyraźnie:
— Egalité.
— Jakie to? — pytał Mandat.
Pańcio przypatrywał mu się uważnie, znów wyczekał, powierzył jeszcze:
— Taka braha, smoła rzadziutka, z początku strasznie chce się pić, a potem obrzydliwsze niż gdybyś żłopał starą gnojówkę.
— Dają wojsku czy cywilom? — pytał Mandat.
— Wszystkim aby poszatkować.
— Słodkie czy gorzkie?
Pańcio otworzył usta, biedził się z chytrym uśmieszkiem.
— Wy-wygląda tłusto, no, smoła, a skosztujesz dobrze, cieńsze od wody, za to straszny smród po gębie wieje, przez całe życie chce się rzygać.
— To po co piją? — dowiadywał się Mandat.
— Ho-hooo, niechby który nie wypił, toby go zaraz do liberté.

— A to co?

  1. Kompania liniowa.
  2. Sierżant szef.
  3. Porządek musi być.