Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

— Urząd do ścinania głów, guzik pociągnie — panc-panc! zaszatkowany gładziutko.
— A kto szatkuje?
— Herod urzędowy, pensja płynie mu za to, jak woda, a jeszcze od każdej głowy osobno. To nazywa się —
— Ależ u nas o tym nie słychać — przerwał Mandat.
Pańcio odpowiadał z troską:
— U was inna gnojówka, u każdego swoja.
— Cóż za gnojówka? — zniecierpliwił się Matarha. — Któż u nas pije gnojówkę?
Cwyłyniuk uspakajał:
— Zostawcie Matarho, nasz panoczek głębokouki, to nie ta gnojówka, to z książek.
Pańcio znów otworzył usta:
— U was ta, którą popy was poją, ale teraz leje się nowa, nowa —
Stary Koczerhan łagodził z uśmiechem:
— Nie troskajcie się, idzie słońce, wiosna, gnojówka wszelka wsiąknie, i dobrze.
Matarha oburzał się na Pańcia:
— Dym, dym! Nie wstyd wam gazdów pępkowych odurzać jak durnych za to, że was przyjęli jak swego?! Nie słuchajcie go ludzie, to z zawiści.
Pańcio, chcąc go zatkać ostatecznie, wypalił niecierpliwie:
— Wiecie co nad głową? O konstytucji słyszeliście? Figę! Będzie wam ordnung, butyn i konstytucja.
— Właśnie — prosił Cwyłyniuk wcale nie przelękniony — konstytucja, wciąż o tym słychać, rozpowiedzcie nam panoczku.
— Ja nie słyszałem, ale opowiedzcie — prosił także Mandat.
Obaj, Pańcio i Matarha, zamachali gwałtownie rękami. Matarha wstał i zakrzyczał:
— Inny także garnki łata, a nikogo za to nie kąsa.
Pańcio wyskoczył nań, stali obaj, młody olbrzym i stary pokraka, jakby się chcieli rzucić na siebie. Matarha ryczał:
— Gdyby tu był naprawdę ordnung, toby dziada za nogi i za potok.
— Siadajcie, Matarho, tak nie sztuka — rozkazał Foka. — A wy, Pańciu, ze zmory gadacie. Powiedzcież prosto, kto nam co zrobi? Za co? Jakim prawem?
— Ten co wszędzie — ujadał Pańcio z góry do ucha Foki. — A takim prawem jak mnie ko-kości leszczyną odbijali.