Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

gach flegi zabłysły niebiesko-złote krople jak gdyby spadły z nieba, to pancerne żuczki-gudzule. Na skraju błota i suszy grzejący się gad raz po raz tłusto mignie i zniknie. Świeci się i skacze w oczy blaskiem także mech na nowo rozzieleniony, zagarnia błoto, ściska je, zalewa zielenią. Nie zdziwi się las, gdy żuczek niebiesko-złoty przekornym bzykiem zachichoce, gdy tłusty gad świśnie chytrze, a przyczajony mech ciapnie suchym śmieszkiem zwycięstwa nad błotem. Wolność głosu, staromłody świat odniemiał.
Lasu już nie było, inaczej niż corocznie osierocone jego dziedziny tratowała wiosna. Nocą przez obezlesione pustkowia przeganiały się zdyszane młode wichry, dopiero co od ziemi odrosłe, których dotąd nikt tu nie znał. Dniem słońce waliło prosto z nieba bez saneczek, bez wózeczków, bez pośrednictwa liści, szpilek i szpar, bez ślizgania się po żywicznych pniach jak niegdyś. Światło a nawet żar wdzierały się do najwstydliwszych kieszonek lasu. Wiosna wracała nie tylko spieszniej, także hałaśliwie, jak gdyby dziatwa przybłędów cygańskich baraszkowała sobie na gruzach majestatycznej świątyni.



PSTRĄG I KONSTYTUCJA

Po ukończeniu robót, tyle co niezbędne przed ruszeniem darab, tydzień przed Juriem oczekiwano gości sproszonych z kilku wsi na święto, na zakończenie butynu. Zawczasu poczyniono przygotowania, a było z tym zabiegów niemało. Na warsztatach przerżnięto piłami potężne kłody na łodwy, grubaśne niby-deski, co najmniej na dłoń w przekroju. Z nich pozbijano tyblami z sęków miast gwoździ stoły i ławy. I stoły i ławy wytrzymałyby dziesięć razy tyle luda co sproszono na chram, wytrzymałyby nawet, gdyby wielikany z samego pępka ziemi stanęli żywi i zasiedli przy nich. Sporządzono także po obu stronach koliby nowe szałasy na nocleg dla gości, osobne dla kobiet, osobne dla mężczyzn. Foka i Petrycio postanowili, że będą ugaszczać obok koliby lecz tańczyć obok haci, bo tam przestronniej, twardziej i chłodniej. Przygotowano potrawy chramowe, tyle co mężczyźni sami potrafili i przywieziono od Joseńka z Rozdroża piwo i wódkę.
Po wschodzie słońca białe obłoki trysnęły wysoko znad zachodnich przełęczy, potem rozpływały się w niebie. Zapowiadało się ciepło i pogoda. Foka i Petrycio raz jeszcze sprawdzali