Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

raz w życiu, przenikał wiedzę Pańcia jak Pańcio jego, że ogarnięci jesteśmy wszyscy żywiołem zagłady. Pańcio był niemal zadowolony, a Cwyłyniuk stąpając za nim na palcach, przyglądał się mistrzowi rybakowi uważnie i z podziwem.
Z wiosną zabłąkały się na butyn wiosenne wieści o cesarskich zagadkach czy patentach. To co nie tak dawno nazywało się rewolucją, a teraz znów jakoś inaczej: konstytucją. W roboczy dzień nie pamiętano o tym, ale od święta korciło mówić i wiedzieć. Niedawno nie kto inny jak Pańcio wspomniał o konstytucji, ale zataił zawzięcie, a teraz prócz niedawnego żołnierza cesarskiego Matarhy, który chcąc wszystko lepiej wiedzieć sierdził się nieustannie na Pańcia, oczy znów zwracały się ku staremu połatajce. Bystreczanie pytali i słuchali przeważnie dla zabawy, a bywalcy żabiowscy, którzy w swojej parafii może by nawet nie spojrzeli na takiego dziadygę, przyglądali mu się uważnie, nawet z niepokojem. Pierwszy Tomaszewski jak gdyby zawstydzony, że pyta, zapytał:
— O konstytucji jak wy?
Pańcio nie dosłyszał. Wrzucając pstrążynę do wody jęknął znów:
— Panienka, niech hula!
Witrołom powtórzył głośno:
— Wiosna idzie światem, słoboda, słychać że pan cesarz wypuścił konstytucję. Jak wy o tym?
Pańcio zapatrzony w wędkę nie odpowiadał, a Cwyłyniuk kiwał palcem ważnie, aby nie przeszkadzali. Zamilkli, tylko las hałasował łagodnie. Słuchali lasu, potem Mandat opowiadał półgłosem:
— Od kiedy głośno w lesie i zielenieje, zaledwie zmierzch, nie mogę przejść spokojnie. Takie małe coś, raz po raz, drapnie mnie pazurkiem w nogę, drepcze za mną, chichocze, śwista. O północy włazi do koliby i śmieje się do ucha.
— Strach wam? — pytał Giełeta.
— Nie, ale utrapienie, jakby coś do ucha wlazło.
— Wypłukać ucho — radził Petrycio.
— A to prawda? — upewniał się Giełeta.
Mandat ożywił się.
— Przysięgam, że prawda, dotąd mi coś takiego się nie przydarzyło. Nawet z daleka go słyszę.
Witrołom przeżegnał się, a Mandat mówił dalej:
— Nadaremne żegnanie, co przeżegnam się to mi świśnie koło ucha: fiut.