Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/282

Ta strona została skorygowana.

— Coś będzie — westchnął Witrołom.
— Nie — orzekł stary Koczerhan — to nie żaden pohany duch, to głos bez ciała. Cały świat głośny, a taki wesoły szuka sobie wesołego.
— Może być — zgodził się Mandat — tylko po co drapie znienacka? I zanadto już się przyczepił.
Stary Koczerhan ogłosił:
— Cóż dziwnego, czas taki ładny, że pstrąg by zaśpiewał. I opowiadają, że komuś śpiewa.
— Komu śpiewa? — pytał Mandat.
— Kto go słyszał? — wątpił Giełeta.
Koczerhan nie odpowiadał, a Witrołom z trudem wygarniał słowa z głębi piersi.
— To możliwe, to pewne, że gdy wodne dychanie wyzwoli się spod lodu, zaśpiewa sobie raz na rok i są tacy co słyszeli.
Cwyłyniuk dosłyszał z daleka, obrócił się. By nie płoszyć ryby Pańciowi mówił półgłosem:
— To pewne, że słyszeli, ale taki nigdy nikomu się nie przyzna —
— Dlaczego się nie przyzna? — pytał Petrycio.
Bomba wybełkotał:
— Bo życie zmarnuje i broń Boże —
— Ależ ryby są nieme — przerwał Giełeta.
Petrycio wywracał oczy, mówił z przyduszonym śmiechem:
— Jest takie miejsce, jest, gdzie nabywają się pstrągi na weseliskach, ale tam hałas okropny.
Sawicki popatrzył nań surowo, chrząknął i mruknął:
— Po co opowiadać niebylice.
Petrycio pośpieszył się, jakby się usprawiedliwiał:
— Cóż to szkodzi, takie sobie bajki.
— Bajki nie bajki — ciągnął Witrołom z natężeniem — a tam gdzie morze podziemne wystawia jedno oko z podziemi, tam śpiewają wiosną w jakieś święto, ale nie wiem w które.
— Słyszeliście? — pytał Petrycio niewinnie.
— Skądże? — odpowiadał Witrołom — nie byłem tam, ale są tacy —
Sawicki i Petrycio oglądnęli się wzajemnie, a Witrołom ciągnął dalej:
— No i niedobrze, taki co słyszał, może naokoło roznieść biedę jakąś, zarazę. —
— Od śpiewu pstrąga zaraza? — pytał Petrycio.