Pańcio zamachał rękami gwałtownie:
— Tak-tak, nie-nie, mówię wam, to ba-bardzo dawno, to już nieprawda. A co pytaliście? Aha, o konstytucję.
Było cicho, tylko z haci sączyła się woda, tylko wietrzyk łagodnie czesał głowy. Siedząc na haci ze spuszczonymi nogami, wciąż zadowolony Pańcio wykładał o konstytucji:
— Dwadzieścia lat minęło jak panowie w miastach zbuntowali się przeciw cesarzowi. Mówiono wtedy: wiosna. Buchała, kipiała ta czarna kapusta, czarna wiosna. To się nazywa — rewolucja. Panowie zaczęli, oni zawsze. Mówią tak panowie: ty panie najjaśniejszy sobie najjaśniejszy, a my także sobie panowie najjaśniejsi, cóż nam zrobisz? A cesarz, ho-ho, chytra sztuka, naprzód batogiem ich ciachnął po skórze. Rozbiegli się, pochowali się po dziurach i dobrze, niech będzie. Ale jemu smutno, bo kto mu paradę zakomenderuje. Wyciąga z biurka wielki, biały papier, napisał, pieczątkę buchnął, posyła do nich, tam do dziury, głównego lokaja. W papierze stoi: Halt! Skoro wy mnie równi, to ludzie pracowici wam będą równi. Konstytucja! — Panów strach przeciął, wyleźli z dziury, przepraszają, paradą komenderują dalej, ani mru-mru. Ale to nad nimi dalej wisi. Widzicie?
— Co wisi, mój panoczku? — pytał grzecznie Cwyłyniuk.
— Konstytucja, i po to jest: dla groźby.
Tomaszewski wydął wargi wzgardliwie, lecz słuchał uważnie, kumpany spoglądali to na niego, to na Pańcia. Pechkało splunął:
— Tfu! I z tego wszystkiego znów dla nas nic i gorzej.
Pańcio zgodził się pochopnie:
— Tak, tak, dla mnie też, było źle, będzie gorzej.
Zamilkł i wszyscy zamilkli, tylko las gwarzył wesoło. Mandat zarechotał, wiedział co o tym myśleć, lecz wypytywał dalej:
— No i cóż dalej z tą konstralucją?
Pańcio uśmiechał się jak cierpliwy nauczyciel:
— Człowiecze, nie plątaj postronka jak krowa, bo i tak się nie wyplączesz. Co innego rewolucja, a co innego konstytucja. Rewolucja to wilcze zęby, a konstytucja, to tak sobie — szczury.
— A co gorsze? — pytał Mandat.
— Ha, rewolucja gorsza, taki od razu chapnie, wzbogaci się, ucieknie, albo ci jeszcze zęby pokaże i co mu zrobisz? A szczury — to też bardzo paskudne, strach jaka hurma! Chapią też.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/284
Ta strona została skorygowana.