Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/285

Ta strona została skorygowana.

Ale jest nadzieja, że jakoś dadzą się wytruć. Ho-ho, cesarz twardy, panowie przycichli, u nas nie będzie — tego.
— Czego nie będzie, panoczku? — pytał Cwyłyniuk.
Pańcio uśmiechnął się, wyszeptał: to się nazywa — egalité, tak jak tam we Francji. Króla wypędzili, na tronie zasiadł pijaczyna z ulicy, szewczyk połatany, potem króla za kark, głowę — panc! ucięli. Widziałem —
— Głowę widzieliście? — pytał Mandat.
— Ależ nie głowę, porządki tamtejsze, równość, chleb-wino, dużo tego owego, ale —
Witrołom przerwał z żalem:
— Ładne mi porządki, tata wypędzili, jeszcze głowę zrąbali. W komorze zasiadł pijaczyna z ulicy, tatowym chlebem-winem traktuje.
— Ależ tam nikt nikogo nie traktuje. Młóciłem u gazdy, przed wieczorem mi wypłacił, naodliczał tu godzinkę, tam pół godzinki, już mi nie dał ni wieczerzy, ni rano śniadania. Na głodno przenocowałem w szopie na gołej ziemi, głodny poszedłem w deszcz do miasteczka, sam siebie traktowałem.
— To w czymże porządki? — pytał Tomaszewski.
— Każdy trzyma w garści, nikt nikomu nic nie da, równość.
— Czemuż nie dają? — pytał z troską Tomaszewski.
— Słyszeliście, równość, każdy ma jednakową gadzinę w kieszeni, co tylko sięgnie do kieszeni, gad go tak ukąsi, że syknie i nic nie da.
Giełeta nieco znudzony zapytał:
— A papie-rymskiemu głowy nie ucięli? Ze stołka nie spędzili?
— Nie — biedził się Pańcio — do niego jakoś nikt nie ma ochoty, sto-stołek za gorący.
— Na węglach? — pytał Petrycio.
— Che-che-che — śmiał się Pańcio — niech ci będą węgle, a to gorzej jeszcze...
— Czemu gorzej? — pytał Petrycio.
Pańcio powierzył tajemniczo:
— Zasłania papa, aby — rogów nie było widać spod siedzenia, rozumiecie?
Oglądał uważnie słuchaczy, machnął ręką.
Matarha podniósł głos do wielkiej polityki, z powodu święta mówił pojednawczo:
— Co tu mówić, żal was dziadeczku, wy stareńki. A jakżeż nie wstyd rozpowiadać takie? Wszędzie są cesarze albo kró-