Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

— Nie równi — godził się Pańcio z chytrym uśmieszkiem — ja to wiem najlepiej. To tak jest, gazdo, jak regimentsmuzik[1], wiecie dobrze, równiutko maszeruje, równo zahuczy-zagłuszy, równo zadepcze. A tam na spodzie, pod butami, pod bębnami — jest takie śpiewanie malutkie, najlepsze. I nic, oho!
Pańcio przerwał, badał słuchaczy uważnie. Petrycio wtrącił figlarnie:
— Pstrąg śpiewa?
Zamiast kijem od wędki lub twardym słowem, Pańcio zdzielił Petrycia gniewnym spojrzeniem. Podrażniony mówił dalej:
— A jest znów takie drzewo w lesie, samo całkiem puste, bortawe, a sadzi się, wystrzela w górę, ho-ho! Dusi inne drzewa i jeszcze z góry, samo w świetle, kiepkuje sobie. Takie trzeba zaraz zrębać, wykarczować.
— A bogaczy też skasowali czy wykarczowali u Franci? — dopytywał się Mandat.
Pańcio zasmęcił się, tłumaczył z trudem.
— Nie, nie skasowali. To jest tak, mój Mandacie: skocz ty sobie na ten przykład w Kołomyi do krajsamtu[2], aż na górę, na same piętro i krzyknij na krajshauptmana:[3] „marsz“! Bardką spędź ze stolca, a sam brzuchem rozwal się na stolcu. Kasę w swoje ręce, a potem huknij na szandarów: „Habt acht[4], na moje komando!“ I któż cię spędzi?
Mandat żachnął się gwałtownie.
— Do chrzanu potrzebny mi krajsamt i kasa i siedzieć między szandarami w śmierdzącej Kołomyi, żeby mnie potem spędzili.
Tomaszewski pytał do rzeczy:
— A biedaki wzbogacili się tam we Francji?
— Jak który, miękkiemu-głupiemu chuda skóra wystarczy, a który ostry-mądry jeszcze więcej złota nachapał niż król. Ale wypędzą, skasują — uspokajał Pańcio.
— Ja bym się nie dał spędzić — warknął głucho Kraszewski.
Pańcio nadął się:
— Gadanie, ano spróbuj, podpisałeś równość, ciągnij równość, taka konstytucja.

Młody Giżycki zapytał bez obawy, odbijając każde słowo:

  1. Muzyka pułkowa (austr.).
  2. Krajsamt — urząd powiatowy, starostwo.
  3. Kreishauptman — starosta powiatowy.
  4. Baczność!