Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

— I wy w to wierzycie, Tanaseńku? Widzieliście tych Italianów?
Tanaseńko ochłonął.
— Czemuż bych nie widział? Zachodzą tu nieraz. Kraśni chłopcy. A najmilszy ten z cyrku, ten Kamio. Jak z berbenyczki pociągnie, to cyrkowy ukaz na podłodze wycina. Zwinie się w kulę i katula się jak dymało. Język poprzez nogi wystawia i oczy mu się śmieją. Pociecha z niego! Do łez się śmiejemy. Nie mów tego nikomu, Maksymiuku, bo zaraz plotki pójdą: bardzo korci mnie tego z cyrku za hodowańca przyjąć, usynowić. Stać mnie na to, chociem już biedak. Bo dzieciom moim to wszystko należy się, a wszystkiego mało. Ledwie do sześćdziesięciu lat dociągnęły, niby to gazdowie rodowi, a jakieś stare to i nadęte. Smutne to z bogactwa. A ten pajac jak przyjdzie tutaj, to i z psami bawi się, i z koźlętami fika jak kozieł i cielęta pieści. No, z cyrku. Cieszy się nim wszelka chudoba. I jakoś z nim razem młodo się dzieje. A to bida jakaś bezdomna, wędrowna, lubię go. Ale kto wie jakiego rodu. Co z niego wyleźć może? Nie gazdowskie dziecko. Jeszcze mi tu żaby zacznie smażyć na śmietanie. I do mleka zamiast glegu da na rozczyn sera z robakami żywymi... — Tanaseńko westchnął. — Ale nie w tym rzecz — znów sierdził się Tanaseńko — czy wierzę czy nie wierzę w te żaby. Wiesz czym butyn zaszkodzi? Gazdostwa nie będzie nigdzie! Sami najmici z najmitów i na wieki najmici.
— Ależ Tanaseńku, zarobią trochę —
Tanaseńko nie słuchał.
— Tego jeszcze mało. Kiedy robota wyssie z nich mózg, zdurnieją jak ten stary Pańcio wędrowny, co z biedy Boga zaprzeczy. Będą łysi i goli, wytarci jak stare pszczoły. Wtedy dopiero wielki honor ich czeka.
— Jakiż to? — wtrącił Foka.
Tanasij ogłosił uroczyście.
— W gazetach nakarbują o nich, że to półzwierzęta na pokaz. A dotąd nikt nie śmiał —
Foka wtrącił nieśmiało.
— Dotąd mówili, że my całe zwierzaki, niedźwiedzie.
— Całe zwierzaki?! — zaperzył się Tanaseńko. — A któryż to cały zwierzak? Czy ten co, podług Boga, dla żywociny, dla dychania wszelakiego serce ma otwarte, czy tamten co naród pogania jak chudobę?
— Ależ, Tanasiju, po cóż tak czarno. Zarobią trochę.