Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/294

Ta strona została skorygowana.

jak zając uszy po sobie, niby go nie ma w kapuście. A Maksym: „Wiesz jak?“ „Jakżeż?“ — pyta Tanaseńko. „Oddać życie“ — powiada Maksym. Tanaseńko jakoś rozsumienił się, pyta inaczej: „No, to nie pogniewajcie się, Maksymku, powiedzcie, jak Go zobaczyć?“ Maksym bardzo leciutkim śmiechem świdruje i tak mówi: „Kupiec z ciebie nie jaki bądź, już do cielęcia na dokładkę chcesz krowę, a jeszcze za cielę nie zapłaciłeś. Domagasz się dużo, daj sam choć jedno.“ Tanaseńkowi zwisł język, ale go jeszcze sztorcuje: „A po waszemu jaka korzyść z Boga?“ Ten biały patrzy, patrzy, oczy mu łyskają i szepnął: „Dla kogo?“ „No niech będzie dla was“ — mówi Tanaseńko. Na to Maksym: „Jest korzyść malutka, taka jak dziecku z matki, ale większa. A jest korzyść wielka, taka jak komarowi z całego lasu, a także większa. A znów nie tak pytasz, pytaj: jaka korzyść Bogu ze mnie“. Tanaseńko zmiarkował, że tamten cichy śmiech mocniejszy, a kluczka na nic. Tak opowiadał nam sam Tanaseńko, słowo w słowo.
— Słowo w słowo — powtórzyli obaj bracia Koczerhany, jeden po drugim.
Mimo wszystko oglądali Pańcia z daleka jak urzeczeni. Także Cwyłyniuk już mu więcej nie towarzyszył, siedział w altance razem z innymi i patrzył. Pstrąg za pstrągiem spadał na podłogę haci, wyglądało, że Pańcio natrafił na wcale rzadką wiosenną ławicę pstrągów. Słyszeli, jak raz w raz pojękiwał przeciągle. Mandat prysnął śmiechem:
— Śpiewa pstrągom.
— Kołysze — dorzucił Giełeta.
Petrycio naśladował z cicha:
— Forél — forél...
Stary Koczerhan ofuknął surowo:
— Ludzie, wy to za lekko!
Znów milczeli, tylko hać ciurkała, las gwarzył. Petrycio chwycił się za głowę, przypomniał sobie swoje brzemię kucharskie. Wołał Harasymka, innych chłopców i dziadków do pomocy. Wracali biegiem.
Nie było jeszcze południa, gdy Pańcio z kwaśnym uśmiechem nasypał Petryciowi dwa pełne koryta pstrągów dla garnka.