gów, nawet naskakiwały nań z rogami, broniąc swego własnego porządku.
Człap-człap, kop-kop, drep-drep, pyrsz-pyrsz, bam-bałam, dzyń-dzyń, heej. Trzody kołysały się bardzo powoli, przeto niektórzy goście chramowi, przybywający od wsi, zaczęli je wyprzedzać. Gdy Trofymko zobaczył gości, chwycił się za głowę, gwizdnął na psy, pospieszył osobiście ku tyłowi, przynaglał trzody, pokrzykiwał na ludzi, zaklinając by mu nie płoszyli chudoby. Znów śledził lica gości, szczególnie kobiet, czy nie posypią się od nich złe uroki na rosiczkę bożą i na jej mannę. Rozjuszone gwizdem psy pomagały ratować, natrętnie oszczekując odstające zwierzęta, ostrzegawczo szczekały na gości, aby nie zbliżali się do chudoby. Cap podskoczył raźnie naprzód, barany wysunęły się pośpiesznie, za nimi polała się żywiej czereda owcza.
Może kto widział kiedyś latem poobiednią wspólną drzemkę owiec na połoninie? Gorące słońce wyciąga z nich ceremoniał niezwykły a niezapomniany dla tego, który go odkrył. Wiele setek owiec ściska się gęsto, jak najgęściej, owca przy owcy, owca za owcą. Tylne szeregi wsuwają głowy między tylne nogi przednich szeregów, w których śpią starsze owce. Wsuwają jak gdyby chowały je w kołdrach czy w pochwach. Stojąc wśród miękkich traw, śpią wszystkie w ciszy. W upojeniu jeden tylko jedyny ruch wykonują, ruch oddechu wspólnego. Ale tak są silne pchnięcia ku przodowi jakby zatchnęły się i ratowały się od uduszenia. Albo jak gdyby zatopiły się w parowaniu. Nie między osobnikami lecz w parowaniu powszechnym gromady. Prawie jak gdyby we wspólnych modłach. Niewiele tylko owiec śpi oddzielnie, leżąc na trawie, a jeszcze mniej pasie się swobodnie, stojąc na nogach trzeźwo, bez snu. Te które śpią wielkim a wspólnym snem, chwycą czasem jakąś trawkę spod stóp i żując ją znów zasypiają. Czasem narusza się równowaga zatopionej we wspólnym śnie gromady, bo stojące na samym przedzie starsze owce poruszą się w półśnie o kilka kroków. I niezwłocznie te, które kryły głowy między ich tylnymi nogami, szereg za szeregiem, budzą się zaledwie, posuwają się o kilka kroków, szukają schowków między nogami, aby nie przerwać łańcucha ciepła i owczej wspólnoty. W tym zatopieniu nie dojrzysz ani śladu codzienności owczej ani lęku, ani płochliwości, ani beczenia jękliwego. Cisza i bezpieczeństwo.
Na stokach i polanach Riabyńca Szumejowe owce rozpoz-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/298
Ta strona została skorygowana.