Tanaseńko przerwał.
— Pewno, że czarno, zarobią, przepiją i zadłużą się jeszcze po uszy. Ty nie wiesz tego, że czort na pieniądzach siedzi? A jak człek naraz dużo zarobi, to nie na dobre wyjdzie.
— To prawda. Czort kusi, ale nie zmusi. Zarobią, wrócą do swego i gruntów pańskich dokupią. I będą gazdować.
— Chyba Żydzi będą gazdować, bo mają rozum. Do swego, mówisz? A gdzież tam będzie swoje u tych znijaczonych pijaków? Kto z nich dba o swoje? Do tłoku przywykną, aby w kupie paść się jak chudoba, do wszystkiego złego przywykną w tych norach.
— W jakich norach?
— No w tych butynowych, w kolibach.
— Cóż tam takiego?
— Co? Gorsza od gaury niedźwiedziej jama. W lesie pierwowiecznym na samym dnie. Dach niższy niż w świńskiej kuczy, a oni sami jak sczeznyki wyklęte, na brzuchach pełzają, albo w kuczki koło watry ślęczą. Tam nawet nie ma gdzie zawiesić obrazy święte.
— A to ci nowina. A na połoninie w stai widzieliście kiedy obrazy święte?
— A po co obrazy święte tam gdzie słońce blisko, świat szeroki, a Bóg święty dysze naokoło. Ale czekaj, ciągle mi przerywasz, posłuchaj. Byłem tam raz w tej kolibie butynowej na Ruskim. Może to starość dokucza, niepokój jakiś. Czasem pędziłby gdzieś człowiek — przed siebie. I żal mi tych ludzi, choć durni. Toż berbeniczkę z wódką sporą, ot większą od tej, im zaniosłem. Im i wódka nie pomoże. Więcej tam nie pójdę. Bo wiesz co ci powiem na ostatku. Najgorsze to, że tam wszystko szare, a nawet czarne. To sobie zapamiętaj i dobrze patrz, czy kto kiedy ubierze jakie portki czerwone albo chustkę kraciastą, albo przebierze się w niedzielę. Nie poznasz nawet, który z nich ma włosy jasne, a który czarne. Gdzie tam! Miarkuj to sobie: gdzie taka czarność, tam choćby grube tysiące, choćby w wódce się kąpali, tam dobra być nie może. Umrzeć to umrzeć raz, i już. Na to podwórze zdąży każdy. Ale w czarności tej tkwić? nie, nie pójdę więcej —
Tanaseńko zasmęcił się. Na szczęście przypomniał sobie o troskach ziemskich.
— Ależ ty, Foko, coś słabo pijesz. Oj, słabo! Uważaj, niebogo, bo, nie daj Hospody, krótko pożyjesz. No pij, pij synku.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/30
Ta strona została skorygowana.