Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/300

Ta strona została skorygowana.

kobiet, gdyby się przypadkiem zjawiły na butynie, ani igrać z nimi swawolnie, bo zaraz kłoda zaczepi i roztrzęsie kości albo rozigrają się wody podziemne, rozwalą hać, zniszczą pracę albo nalecą nocą na samą kolibę.
Jako kierownik wyrębu Kuzimbir Biłohołowy, zwany zazwyczaj Witrołom, pilnował jak mógł szczególnie młodych żabiowców i ich brudnych pysków, aby nie wyzwali czegoś niesamowitego, ustawiał nawet tamy dla myśli. Choć z trudem udało mu się widocznie, bo mimo zaczepną zimę i odwilż niespodzianą, nic nie zaczepiło ani nie naskoczyło.
Co innego po ukończeniu robót, święto podczas chramu to całkiem inny rewasz. To prośba z pomocą tańca, tak jak jest kamień co probuje złoto: na oścież bramy, w górę zastawy, niech tańczą wody! To próba czy człowiek bez pętli i bez pałki może być człowiekiem. Może i taka próba, czy rękę można dopuścić do rzeźby, czy niechaj lepiej na zawsze pozostanie przy korowaniu. Niech ściska jeden i drugi dziewuchy i mołodycie w tańcu, niech mu głos zardzewieje od hałakania, niechaj postoły potrzaskają od tańca, niechaj sam pada ze zmęczenia i niech potem śpi jak kamień, a przecież on człowiek! Inaczej jeśli rozłakomi się zanadto, a przez to zapomni o obyczaju i przystojności, lepiej mu będzie by na zawsze pozostał w jarzmie. Takiemu najzdrowiej będzie, jeśli nazajutrz po chramie pójdzie sobie od razu do kryminału na wytrzeźwienie, na to aby nie było za późno. Leśne święta nie często, przeto obrażać przystojność jeszcze bardziej warko. W lesie człowiek całkiem niziutko przy ziemi leży na sumieniu, tak jakby się schował w głębokim mchu. Lepiej niech się od razu zapadnie, bo już go potem nic nie uchroni przed kłodą, przed powodzią, przed lawiną. Najgorsze to, że zaciągnie innych w niebezpieczeństwo, bo powodzie i lawiny pochopne, nie mają czasu siebie pilnować, a ludzie pilnują jeden drugiego.
Na wieść, że zbliżają się goście, kto żyw wybiegł nad potok. Tomaszewski wraz z kumpanami ustawili się w podwójnym szeregu dla powitania przybywających kobiet. Jedne jechały konno, inne idąc pieszo z trudem ciągnęły za uzdy oporne lub szarpały płoszące się konie i dlatego nieraz te, które szły piechotą bez koni, wyprzedzały inne. Na przedzie jechała gazdyni Bombicha z Koszieryszcza, w wieku rzekłbyś od dwudziestu do pięćdziesięciu lat, przysadzista, niedźwiadkowata, o siwych wypłowiałych oczach, głęboko wtłoczonych w wystające oczodoły. Dopędzała ją i przepędzała Kateryna Biłohołowa, żona