Cwyłyniuk upierał się:
— Sława, powiadam, rozumiesz co sława?
Podniecona oporem męża Justynka obrażała przystojność jakby na pokaz.
— Sława, ha, kręć kiermą jak ty umiesz, a ja wiem która to kafe, pewnikiem ci pućka furczy do jakiej dziewki, temuś taki czerwony.
Kumpany zgadując życzenia Justynki, bawili się, rechotali, a Petrycio niby szeptał wcale głośno do uszu Justynki:
— Nieźle mówicie, widziałem jak obejmował —
Justynka ucieszyła się:
— No, widzicie, a którą?
— Smerekę — odparł Petrycio — nie mógł się was doczekać.
Wśród powszechnej uciechy Cwyłyniuk wpatrywał się w żonę czule, cmokał głośno jak to na widok piękna.
— Justynko słodziutka, dobrze tu jak w niebie, a do raju brak ciebie.
Jasio pomrukiwał do kumpanów:
— Rewasz akuratny, chudziak do beczki pasuje.
Kraszewski dodał:
— Czopek do kłody.
Kimejczuk potwierdził:
— Chudy z wsuwania.
Justynka raz jeszcze krzyknęła na męża, by rozpakował toboły, potem nie troszcząc się o nic więcej, wtargnęła do koliby. Tam pokrzykiwała na wszystkich, także na Pańcia. Bez zwłoki zabrała się do pierogów i do gołąbków. Kumpany zajęli się nowymi gośćmi, lecz jakoś już nie znaleźli okazji do zabawy. Oto szła najmłodsza córka starego Koczerhana, która przybyła na chram aż ze Stebnego, z noclegiem po drodze w Krzyworówni. Rosła i dorodna jak ród Koczerhanów, a chociaż młoda, ubrana odmiennie, surowo, w starowieczną długą opynkę czyli spódnicę szeroką a nie zszywaną, z jednego płata szorstkiej tkaniny i białą peremitkę na głowie. Noszono się tak jeszcze podówczas i długo potem nad Dolną Rzeką, a gdzie indziej tak poważnie ubierano kobiety już tylko do trumny. Czoło jej wysokie, nazbyt wypukłe, z lekka porysowane zmarszczkami chłodziło trzeźwością, podobnie jak jej zimny pogardliwy uśmiech. Przenikała ostrymi oczyma, dobijała zaciętymi ustami. Znawca Tomaszewski oceniał ze zdziwieniem:
— Niczego by, niczego, ale zimna czy zła.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/304
Ta strona została skorygowana.