całą Rzeczpospolitą niepoczciwie mściwa sława o niecnocie i chytrości górskich kobiet.
Nie tak dawna pamięć przekazuje, że kobiety jak to bywa w koloniach, nie natężały się w żadnej pracy prócz tkania i wyszywania. Nie tylko nie piekły chleba, lecz nawet nigdy nie obchodziły bydła i nie doiły krów, natomiast tańczyły przy każdej okazji.
Same cienkokostne przyszły ma chram leśny. Jakby na pokaz nie było ani jednej przysadzistej, ni kłodziastej ani chudej ani grubej, nawet te które były tłuste świeciły się pulchnie jak wielkanocne babki i pianki. Ani jednej o oczach wtłoczonych lub skośnych, ani jednej bladej czy rubasznie rumianej, ani jednej z nosem kulfoniastym czy zadartym. Nie były ani wyłącznie czarniutkie, ani jasne. Niebieskie oczy stroiły się w brwi i rzęsy czarne, a czarne głębokie oczy w ramy włosów złotych. Jakby spotkało się w górskim zakątku piękno słowiańskie i romańskie, a poza wszystkim czaiło się jakieś ptasie tło, ocalałe jak gdyby z dawnej rasy jeźdźców i pływaków, co zrosła się z koniem, z brodem, ze skokiem a nade wszystko z próżnowaniem i z tańcem bez przerwy. Ostatki rodu ptasiego, jedne jak niebieskawe gołębice dzikich grzywaczy, inne jak biało-złote sokolice wędrowne. Surowe a czułe, płoche i nieubłaganie wstydliwe, a gotowe do dziobania, do uderzenia, choć nie tak zawzięcie cnotliwe. I komu przez los, który czasem otwiera uszy temu co tego godzien, dane było dosłyszeć w gęstwinie leśnej miłosne szeptania kochanków, jakby czułości dzikich gołębi, ten nie zapomni, że każdy szept był rodem z pieśni, co więcej zarodkiem pieśni, nawet zachwytu, nawet modlitwy wiosennej tak odurzonej, jak skok upojonego wiosną pstrąga ku przynęcie, ponad powierzchnię wody we wrogi śmiertelny żywioł: „Gołąbeczko, sokołyku mój! Zoreńko moja, malowane liczko, malinowe usta, zginę dla ciebie, zatracę się przez ciebie, utopię się bez ciebie.“
Zaproszone na chram leśny żabiówki nie miały na szyjach monetek-skorupek ani we włosach czerwonych zaplotków z włóczki macedońskiej (przywożonej z Debreczyna) zwanych kocykami, jak kobiety z Krzyworówni, z Zełenego i spod Czarnohory. Jak nabrzmiałe jajnikami szyje samic-pstrążyn, szyje ich były obciążone srebrnymi talarami, weneckimi złoto-czarnymi paciorkami szklanymi z Murano, ponadto owinięte w jedwabne szale o wzorach „tureckich“. Jak pstrągi były srebrzyste a nakrapiane czerwono, jak pstrągi, to zastygłe
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/307
Ta strona została skorygowana.