i wymierzać sprawiedliwość i nikogo nie uznaje ponad sobą oprócz samego pana cesarza. Nie potrzeba dodawać, że gromada przyjęła słowa głowy z podziwem i uznaniem, a nowa sława Żabiego przeszumiała przez sąsiednie osiedla, przyjmowana w miarę z podziwem, w miarę z zawiścią i podejrzeniami. Przeszumiała także daleko poza Prut i pod Dniestr, przyjmowana to ze zgrozą, to ze śmiechem. Wójt bowiem zupełnie pokojowo postanowił oderwać się od Państwa, to znaczy od papierów i od furdygi, i w ślad za tym kancelaria gminna przestała przyjmować zarządzenia państwowe, wszelkie papiery gubernialne, powiatowe i sądowe, ponadto nie dbała o roszczenia pańskich dominiów i obszarów dworskich, a natomiast samo Żabie sięgając po władzę duchową w myśl zaleceń wójta posyłało sąsiednim gminom wiejskim swe rady braterskie.
Żabie nie tylko było zalążkiem stolicy, miało także za głowę ludzi niepospolitych lub zgoła wielkich. Żeby tylko wspomnieć ostatnich wójtów, surowego Dutczieka, na którego wystarczyło spojrzeć, by zrozumieć dlaczego jego wysoka, nieco pochylona a jakby nabożnie milkliwa i surowa postać nakazywała respekt wśród swoich i obcych, także wtedy, gdy grzecznie lecz śmiało a twardo przemawiał do Józefa Piłsudskiego: „Najjaśniejszy Panie Naczelniku, nasz miły pobratymie“. Czy też by wspomnieć ostatniego wójta Petra Szekieryka-Donykowa, który mimo pewną bezbronność wobec wódki i żony, był człowiekiem talentu, jeśli nie geniuszu, i stworzył dzieło, które, o ile je kiedyś odkopią, będzie chlubą samorodnego piśmiennictwa i starego języka rzetelnym pomnikiem, jakiemu nie ma równego.
Na szczęście sama osoba wójta z okresu lat siedemdziesiątych znana nam poniekąd z opowiadań. Niestety, nie był on gruby, jak wójtowi wypada. Niepozorny, nawet trochę zawiędły, jakby niemrawy, choć dość wysoki. Za to z chytrym długim nosem, lecz wcale nie mowny, za to wymowny. Raczej na pisarza podobny, na sekretarza, niż na wójta, ale nie żaden napuszony dziwluha ani wzgardliwie przemądry szarapatka, ani znijaczona łata — jak to niekończącymi się przezwiskami przezywano surdutowców — owszem, choć średni gazda, skromny jak wielki pan, a trochę twardy niby watażko. Jak stary przemyślny kot kręcił się, mruczał, aż skoczył nagle, słowo rzekł, uchwycił celnie. Koty nie przemawiają, lecz z tego widać, że słowa i przemówienia wójta były czynami. Czy-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/310
Ta strona została skorygowana.