Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/316

Ta strona została skorygowana.

może jasienowskie chleby choć ciemne, przecież nie słodsze i nie sytniejsze. Plecy chlebów popieliste, szorstkie, bardziej pachnące piecem, z wzorami kapuścianych liści, w pęknięciach odsłaniały ciemne wonne ciasto, ośmielały do kosztowania i smakowania. Pomiędzy chleby wsunięto na talerzach kiszone ogórki i płat jasno pożółkłej rozpływającej się ze starości, domowej słoniny i inne, nieco ciemniejszej, jeleniej, bardziej stężałej, lecz przejrzystej jak wosk. Tu i tam leżały do wyboru dla gości, nowe nie używane jeszcze łyżki drewniane, jasne z jaworu, a także żółte, pachnące, z kosodrzewiny, wyrobione już w kolibie podczas długich wieczorów przez Cwyłyniuka.
Gorące słońce uderzało prosto z góry na błyszczące chleby, jego promienie saneczkowały się na śliskich zielonych ogórkach, przeciekały przez słoninę topiąc ją z lekka...
Długo zapraszani i ściągający się zewsząd goście, nieśpiesznie, z łagodnym gwarem zbliżali się do stołu. Ściągali kożuchy, kładli je na ławie, stojąc czekali. Foka zabierając się do sadzania gości żartował:
— Najlepszy byłby stół okrągły, aby każdy siedział na pierwszym miejscu, ale jak go zmajstrować z tych ciężkich łodew.
Następnie posadził naprzód starego Koczerhana, a obok niego wójta, najbliżej wejścia do koliby, na pierwszym miejscu. Szeptali chwilę, po czym Koczerhan zapraszał głośno i sadzał po obu stronach, to obok siebie, to obok wójta, jak się godziło od święta, naprzód Pańcia, potem innych, co biedniejszych, najbliższych stanowi najmitów. Zwano ich dziadkami, bo nie do właściwej butynowej ciężkiej pracy ich zgodzono, tylko do lżejszej pomocy i do wyręki. Siadali tedy obok Koczerhana, wójta i Pańcia naprzód sami starzy: Hordejczuk, Sołomijczuk, Wowkun zwany Kaliczyna, bo był ułomny, i dalej obok nich ich sąsiedzi z Puszkara, choć majstrowie butynowi lecz biedniejsi: Pechkało, Gucyniuk a także Birysz. Foka przyprowadził ze stajni pastucha Trofymka, co niedawno przyczłapał z trzodami. Niewyspany, nieuczesany Trofymko przyglądał się ludziom nieufnie, jakby z obrzydzeniem, wciąż niespokojnie wyzierał ku stajniom i ku sianu, jak gdyby nie dokończył jeszcze pracy koło krów, czy raczej jakby mu lepiej pachniało miejsce przy świątecznym stole z chudobą niż z ludźmi. Inni siadali jak chcieli, tylko Foka, Sawicki i Petrycio nie zajęli miejsc przy stole. Naprzód Foka wniósł wiosenne drzewko podobne we-