— Mocne głowy macie, wy Urszegowy ród. Dotrzymać trudno.
— Moje napitki nikomu nie zaszkodziły. A niejednego uzdrowiły. Mądruję nad tym od lat trzydziestu. Tu, miarkuj sobie, chytrze spojone jedno z drugim. Zioła, miód czy wódka i różne różności. Na wszystkich strunach gra jak cymbały. Co jedno osłabi, to drugie podpiera.
— Ale jeść tyle? Babyci chwycą, pęknie człek — apelował Foka.
— Patrz tam, to doktór najlepszy — wskazał na nową szeroką hrubę kaflową. Na polewanych kaflach kremowego koloru, w jaskrawej zieleni odlane postacie ludzkie przedstawiały sceny budujące i ciekawe, a także ucieszne i nawet nie obyczajne.
Foka ogląda z uznaniem: opryszki gonią na koniach przed siebie, z lasu wyglądają za nimi puszkary w mącznych mundurach cesarskich, w pokracznych czakach, z długaśnymi karabinami. Inni rozglądają się po górach głupawo. Krowy o dorodnych wymionach idą na połoninę, za nimi pastuchy z trembitami, kudłate psy, przed nimi błyszcząca, zieloniutka połonina.
Wesele na koniach. Gazdowska panna młoda, tęga, barczysta, na szerokim koniu. Korona świeci jej na głowie promieniście jak słońce. Wokół drużbowie i goście strzelają z pistoletów. Gęsty dym zakrywa połowę sceny weselnej.
W kącie pieca skromnie ukryta w cieniu scena ponad wszelką miarę nieskromna. Mołodycia i młodzian pod drzewem w pozycji i ze szczegółami, które nie pozostawiają żadnej wątpliwości. Ale już zbliża się kara. Zazdrosny mąż z toporem pędzi, aby odrąbać narzędzie grzechu.
W przeciwległym kącie czort z ogonem tańcząc radośnie karbuje grzechy na wołowej skórze. Powyżej nieco — dobrotliwy a przerażony święty Mikołaj fałdą sukni stara się zasłonić grzeszników. Lecz dalej jedzie na obłoku kolasą zaprzężoną w dwa konie gromowe święty Eliasz z piorunem w ręku. Groźnie spogląda w dół, strach patrzeć...
Powiada Tanaseńko:
— Wyścielę ci tam! A tam miejsca na trzech. Czerepy rozgrzane lepiej ciepło trzymają niż okład gorący. Na rano wstaniesz mocny jak niedźwiedź, a tymczasem używaj!
Foka przynaglony zajadał, popijał a mówił jeszcze mniej. Z tego wszystkiego zrobiło mu się nieco smętnie.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/32
Ta strona została skorygowana.