— Oj, jakież to dobre, Justynko, szkoda że tylko jedna gęba.
Justynka wołała także dość śmiało do starego Koczerhana:
— Tanasiju, wy macie dawać przykład młodym, jedzcie, dosięgajcie! Tam jeszcze góra banyszu w kotle, ratujcie, bo przepadnie dar Boży.
Koczerhan zajadając nieustannie lecz bardzo powoli, wyszukanie dziękował cedząc każde słowo:
— Justynko luba, gdybyście wy karmili świat, w całym cesarstwie od morza do morza, od gór do gór, nie byłoby ani jednego głodnego.
— Nie ja karmię, Foka karmi, butyn karmi — krzyczała Justynka — ale zmiłujcie się, nie obrażajcie, jedzcie, biedy nie ma, bogactwo. To dobre, to delorne, może by słoninki, może ogóreczków, a może by syty, a może by suszenic z miodem? A może popić kwasu z pieprzem i jarzębinką? — Odważyła się także upominać wójta:
— Panie naczelniku, jasny gubernatorze, wy z Żabiego, my z Jasienowa, to inny świat, gdzież nam do was, wy cesarzowi pobratym, razem z panem cesarzem karmicie świat. My do was od ziemi do nieba głowę zadzieramy, a nie pogardźcie, dosięgajcie, suszenic z miodem, suszenic!
Wójt zaledwie uśmiechając się kiwał głową równiutko, cisza zaległa stół, oczekiwano, że coś powie, ale nie, odłożył na później, kosztował suszenic, na znak uznania kiwał głową nieustannie. Jak gdyby chcąc odciążyć żonę czy raczej gości od jej ujadania, Cwyłyniuk wyciągnął z głowy ucieszną gadkę stosowną dla uczty i bawił nią stół. Podnosząc palec ważnie, uśmiechał się chytrze, a wszyscy nastawili uszu. Cwyłyniuk opowiadał:
— Na początku świata była sama gęsta biała śmietana. Duch boży Ałéj unosił się nad białością, nad śmietanami, dmuchał sobie na nie. A to falowało delornie, tryskało, szumiało daleko i śmiało się takie bialutkie. Hospod lubował się, uśmiechał się, od tego zapieniła się jeszcze ku Bogu manna boża, śmietana od końca do końca. Ale „ten“, aby sczezł, niech precz od nas odleci, zazdrościł Bogu. Sam nic nie potrafi, tylko zazdrościć, radości nie zna, cieszyć się nie umie, tylko ze szkody się cieszy. Przeszkadzał Bogu i psuł. Dolewał od dna to wody mętnej, to smoły od samego spodu podpuszczał. A to zaciemniło się strasznie, zaczęło się burzyć. Zakotłowała śmie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/320
Ta strona została skorygowana.