i rozklejała się zaraz, potem znów muzykanci zabrzęczeli w struny i Sawicki odszedł grać razem z nimi, tylko Pańcio jak usiadł na trawie, tak pozostał bez ruchu.
Do nowego tańca wziął Mariczkę Kuźma Gotycz, zwany Niauczukiem. Zrazu opuścił oczy, przydreptywał sobie trzymając niedbale tancerkę, na nią nie spojrzał. Ze szczególnym zajęciem przyglądał się swoim własnym stopom. Nagle zobaczył Mariczkę, zatrzymał się, wypuścił ją z rąk, potem porwał ją, szarpnął niezgrabnie, wpił się w nią rękami i choć nie wypił ani łyku wódki, rozpalił się jak pijany, nie wypuścił już jej z rąk przez cały taniec. Tańcząc łapał powietrze, jak ryba wyjęta z wody, zielone wypukłe oczy wyłaziły mu z głowy, ciskał spojrzenia zrozpaczone jakich nie widzi się podczas tańca. Marika przyglądała mu się uważnie, prosiła cicho, aby ją już puścił. Zamiast odpowiedzi Niauczuk rozpętał się całkiem, to przysiadał gwałtownie, to podskakiwał w powietrzu. Marijka już zmęczona, nawet zaniepokojona, prosiła go nieco głośniej, by zakończył taniec, lecz Niauczuk wykrzywiał twarz, wytrzeszczał na nią sowie oczy i na przemian to podrzucał ją, to ciskał w tańcu. Marijka otwierała oczy z coraz większym zdziwieniem, a on z głodem i przerażeniem wlepiał w nią nocne ślepia, trząsł nią, skakał raz po raz daleko, unosząc ją w ramionach i roztrącając innych, aż tańczący obok kumpany pokazywali jeden drugiemu z głośnym śmiechem. Nie puścił jej, aż muzyka urwała się nagle. Niauczuk zataczając się jak zaczadzony znikł zaraz z polany.
Po krótkim śmiechu niewiele oglądano się za nim, bo oto muzyka, chwytając rytm zawadiacki, rębany, a najściślej odmierzony wzywała mężczyzn, samych mężczyzn, do arkana. Foki nie było, przeto znów Jasio, chwytając za rękę najbliższego z szeregu, porwał cały rząd, to zwijając, to rozwijając arkan. Zamykał koło, sam padał jak co drugi, opierał w środku koła nogi o nogi innych i tak wleczony jak ranny z pola bitwy uniesiony przez umykających towarzyszy, dawał sobą wirować. To znów wyszarpnął się z wiru, skacząc na równe nogi w porywie myśliwca, gdy wyskoczył z zasadzki i bierze na cel rohatyny przelatującego jelenia. Od razu tych co z kolei padali pociągnął w tak zawrotnym wirze, że żaden z nich nie zdołał wyrwać się z pędu i stanąć na nogi. Nasycony Jasio rozcinał koło, znów zwijał arkan, wyrywał bardkę zza pasa, ciskał w powietrze i znów rozwijając błyskawicznie arkan, w skoku chwytał bardkę z lotu wolną ręką. I kobiety i mężczyźni
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/330
Ta strona została skorygowana.