— Nie.
— A czemuż?
— Bo tak.
Oczy Marijki zawarły się, usta jej zaledwie poruszały się, tylko pierś wznosiła się nieco silniej. — Lepiej było nie mówić do niej, nie patrzeć na nią, nie znać jej, ni jej nienawistnej pychy i poniżającej krasy! Tomaszewski odskoczył jak oparzony, machnął ręką jakby ściął kłujący bodiak, jednym skokiem był przy kumpanach. Ci spoglądali na Marijkę poważnie, to ze smutkiem, to ze złością. Bo była to widać taka rosa błyskająca, co nie tyle chłodzi, jak raczej raz grzeje, a raz mrozi, a nade wszystko gryzie wszystkich w oczy, wyjada oczy. Przyglądali się jej badawczo także Matarha z Mandatem i z Giełetą. Poruszyli się gwałtownie, bo oto przybiegł z koliby Łesio Karawaniuk z nowiną, że Kuźma Niauczuk rozchorował się po tańcu, wymiotował, a teraz głowa go łupie, wije się w kurczach i tak sam jeden męczy się w ciemnej kolibie. Łesio szukał Iwanyska, znalazł go w niedalekim zakątku lasu, gdzie siedział z żoną, po czym Iwanysko biegiem pomknął do koliby, za nim pospieszyła żona, a także Łesio z żoną.
— Widzicie — porykiwał ponuro Matarha do swoich — ledwo jej dotknął, już zaczarowała.
— Za mocno dotykał — zauważył Giełeta.
— Tak wygląda — szepnął zasmucony Mandat.
— Ale czym, jak? Warto by to wiedzieć — dodał głośniej Giełeta.
— Tak, tak, warto, aby odwrócić czary — godził się Matarha.
Sam ostrożniejszy zachęcał Mandata, by przemknął się na przeszpiegi koło Marijki. Mandat nie opierał się, niepostrzeżenie pokręcił się koło kaszycy jakby szukał czegoś w wiązaniu belek, wrócił niebawem, wzruszył ramionami:
— Oprócz tych złotych kajdanków i świecideł na szyi nic nie widać, nawet wcale nie pachnie jak tamte.
— Gadanie — zaperzył się Matarha — a któż pachnie jak nie ona?
— Idźcie sami, powąchajcie — zachęcał Mandat.
Matarha nie okazywał odwagi ani ochoty, zasępił się.
— Oto! To jeszcze gorzej, na pachnącą wygląda, a nie pachnie. Czymżeż ona to?
Mandat odparł cierpko.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/332
Ta strona została skorygowana.