— Tym czym inne, niech ją tam czort! Leźcie do niej sami, jeśli was ciągnie.
Matarha szarpnął się obrażony, szczęściem zbliżała się Matarżycha. Zamilkł pospiesznie, odwrócił wzrok od Marijki ku żonie. Znów wybuchła muzyka i oboje Matarhowie jednakowo potężni, biorąc się za bary sczepili się jak para niedźwiedzi, nie, raczej jak para wielikanów z Pępka ziemi. Do cieniującej brzękiem komarów muzyki tańczyły dwie smereki basztowe, przeczarowane tą muzyką na pociechę, że nie wszystko jeszcze łaskotliwe, drażnione zapachami, nie wszystko rządzone chciwym podniet nosem, ni oblizującym się podniebieniem, że nie wszystko wypchane strzępkami lubieżnych chętek, że nie wszystko wydelikacone, zżabione. Rozpędzili się, rozpętali się w zawrotnych zakrętach, w największym rozpędzie, z którego zdawałoby się można tylko rozbić czaszkę sobie i innym, nagle stawały obie kolumnowe baszty w znieruchomieniu. I znów w taki wir wkręcali się Matarhowie, że nie jak zazwyczaj muzyka tancerzy, tylko oni muzykę bodli żądłem czy ostrogą, smagali, porywali na złamanie karku. Spoglądający na nich muzykanci oszaleli, podskakiwali razem z instrumentami, świstali, pokrzykiwali, potęgowali i przyspieszali tony, aż wszystkie instrumenty jęczały, a bębny grzmiały jak zapowiedź pierwszej burzy wiosennej. To muzyka, to taniec szalały na wyścigi, podniecając się wzajemnie.
W nowej przerwie wyrażono to cicho, to głośno wszelakie uznanie dla Matarhów. Sam gubernator Żabiego podszedł do nich. Matarha stropił się, spokorniał, stracił wszelki rozpęd, pochylił głowę całkiem nisko, jakby się wstydził wysterczać ponad głowę Żabiego. Wójt utkwił oczy w ziemię, mówił niegłośno lecz ważko:
— I u nas umieją tańczyć, i to fajnie. Widzieliście? Ale do waszej siły starowiecznej nikt się nawet nie umył.
Matarha tajał, lecz zakłopotał się, nie uchodziło pysznić się, należało okazać wdzięczność, a nie chciało się pomniejszać siebie samego. Cóż począć? Na gwałt pompował z samego dna głowy najstarszą mądrość. Dla ważności wytętnił najgłębszym basem i powoli:
— Panie naczelniku, panie gubernatorze, przed waszym okiem nic się nie ukryje, tak jak przed cesarskim. Gdzie tam! My się nie wywyższamy, broń Boże, my wszystko podług starych ludzi. A dawni ludzie tak pouczali: taniec sprawny lepiej ma nasycić i zmęczyć także, niż gdyby oboje, kobieta i męż-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/333
Ta strona została skorygowana.