Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/342

Ta strona została skorygowana.

Pańcio nie odwracając się, niedbale wyjąkał z kupy szmat:
— Z Ża-żabiego, a jeszcze więcej nie z Żabiego.
— A skąd to?
— Stamtąd gdzie pali pod nogami.
Marijka pytała cierpliwie:
— A w Żabiem nie pali?
— Pa-pali już, dlatego uciekłem.
— A tu nie pali?
— Jeszcze nie pali, ale wnet podpali.
— Kto podpali?
— Ten co wszędzie — odparł Pańcio gładko.
Marijka zamilkła, Pańcio wcale nie odwrócił się. Marijka pytała nieco głośniej:
— A wyście nieżonaty?
— Żo-żona mi w kołysce umarła — odparł Pańcio przez plecy.
Marijka uśmiechnęła się i ożywiła nieco.
— A skąd wiecie, że umarła?
— Bo się nie ożeniłem.
— Nie było drugiej?
— Nie, tylko ta jedna.
Uśmiechnięta Marijka pytała śmielej:
— A dzieci nie mieliście?
— Byłyby, ale kwaterę nam zmienił ten-tamten...
— Któż zmienił?
— Ten główny na wielkich manewrach.
— Generał? — pytała Marijka.
— Nie, ten ponad generały.
— Nasz cesarz?
— Nasz, ale czort uparł się, że jego.
Marijka zaśmiała się głośniej i zapytała:
— I cóż zakomenderował?
— Zakomenderował: Marsz na inną kwaterę! A do roboty dzieci ktoś inny! Abtreten![1]
Marijka odwróciła się całkiem ku Pańciowi. Uparła się, aby wyciągnąć z niego coś do rzeczy.
— A matka — ojciec?
— Sierota jestem okrągła, jajko bez kury.
— Nie pamiętacie rodziców?

— Matki nie miałem, ciotka porodziła — chwalił się Pańcio.

  1. Odmaszerować! (austr.)