Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

niech durnie chapią! No i złakomią się durnie, zaczną chłeptać, poparzą gardła, utopią się w smole, a on dalej tylko chłepce i chłepce i łyka to, co sam wyrzygał razem z nimi.
Marijka skrzywiła się bezbronnie, szepnęła:
— A Foka kogo łyka?
Pańcio zniecierpliwił się.
— Po-powiadam nie łyka i z tego zbankrutuje.
— Co to znaczy?
Pańcio rozjąkał się:
— Ga-gadaj z wami, brzuch mu się rozpruje, pęknie mu cały bank i będzie taki bank jak ja. Sam gnój!
— Jakiż to?
— Zgryzoty same, taki co karmi świat, nie ma kropli rozumu.
Marijka ośmieliła się.
— To żaden ojciec nie ma rozumu?
— Skąd ojciec do rozumu?! No, ale dobrze mu tak, bo ojciec, połknął wędkę, posiał się, no i ma dzieci, niech go grzebią, one od tego. Ale całego świata ojciec to najdurniejszy z durniów.
Marijka żachnęła się lekko, oczy jej zabłysnęły, jastrzębia ich oprawa zaostrzyła się surowo.
— Czemu najdurniejszy? Cóż wy wygadujecie.
Pańcio upierał się ze złością:
— Najdurniejszy, bo wszyscy niecierpliwią się aż pękają, aby go pochować za to że ojciec. Na rodzonego ojca pogrzeb tylko dzieci czekają, no i może wnuki trochę też. I tak trzeba, a wszystkim innym tak sobie, fuk! Czy żyje czy zdechnie nie dbają. A na takiego, co karmi cały świat, cały świat czyha z łopatami, nie może się doczekać. Łopata koło łopaty, jak daleko spojrzeć.
Głęboki cień ogarnął jar, od haci ciągnął chłód. Marijka wstrząsnęła się, wstawała powoli, zakończyła rozmowę:
— No, to przyjdźcie do nas, garnków do łatania jest dość, durnych też starczy, będą wam radzi, a wy ich lubicie.
Pańcio uśmiechał się bezradnie:
— Boję się, szkoda mi was.
— Kogo szkoda? — pytała Marijka.
Pańcio zerwał się, przystąpił bliżej i rozpędził się w porywie.
— Was szkoda, wy na całe góry zorza jasna, obraz prawdzi-