Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

armaty na ćwiczeniach, przebył niejedną burzę górską, ale taka kanonada —
Wisząc na jednej nodze w dobrze wydeptanym stopniu za grubym pniem, trzymając się pnia czekanem, to zadzierał głowę do góry, to spoglądał na dół, z mozołem usiłując wychylić się poza pień. Śmiał się cicho.
— Nie gazdowska praca? Hej, Tanaseńku, a może coś więcej? Śmieszna pycha ludzka, choćby u kogo —
Nagły okrzyk: ha-bou, ha-bou — powtarzany od dołu ku górze wstrzymał całą pracę. Wyłoskotały się góry. Wybuszowały się byrnie. I spoczęły gdzieś na dole. Tu i ówdzie jeszcze las westchnął z przepaści. Potem było cicho jak w cerkwi. Jakaś kania ostrzegała gdzieś z daleka przenikliwym skwirem: bij-bij-bijjjj —
Foka znów przeskakiwał pospiesznie w poprzek ryzy raz drugi i trzeci. I znów rozległy się mocne czy groźne okrzyki z powietrza i z przepaści: ha-bou, klej-hou, kine-tou!
Znów biała baszta za basztą grały przez puszczę.
Spora jeszcze odległość była od szczytu, a już widział Foka, jak sprężyście atakowali Italiany hakami i czekanami nieruchome biłanie jedną za drugą. Jak z mozołem wytrwałym strącali kłodę po kłodzie. Jak w ostatniej chwili, skoczkom czy pląsarzom podobni, błyskawicznie uskakiwali zanim zagrała ryza. — Cudowny naród! — lubował się Foka.
A z wierzchu od miejsca skąd spuszczali kłody taka jasność szła od słońca, od śniegu, że oczy bolały. Widać zacny Tanaseńko nie dopiął się do szczytu. A może nawet przesiedział cały dzień w kolibie, bo narzekał na ciemność.
Już blisko był wierchu. Foka pospieszył się nieco. I czy to postoł zbyt był wyślizgany, czy skoczył niedokładnie, nagle poślizgnął się Foka. Już pociemniało mu w oczach i już leciał w dół ku ryzie. Przecie schwycił się hużwy i jednym ruchem był na stopniu za pniem. Z góry naprzód zagrzmiał okrzyk przerażenia a potem śmiech. Foka z ciekawością i ze śmiechem patrzył w dół: jaka by mu tam drożyna się ścieliła. Tym spieszniej znalazł się na górze.

— Sława Hospodu, soneczku sjetomu![1] — witali go Italiany i Grany i butynary z Bereżnicy i z Ruskiej Polany. Między robotnikami stał śmiejąc się wesoło nie kto inny, jak karcz-

  1. Chwała Panu, słoneczku świętemu!
    (Teksty w językach obcych objaśnił Andrzej Vincenz — przyp. red.).