Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/351

Ta strona została skorygowana.

lej pieśń o baranczyku, podobna zawodzeniu dzieci, gdy włożą matkę do trumny.

Jakżeż buło moja mamko
Syritku łysziety?
Komuż pidu wypłakaty,
Komu sy żiełyty?
A deż tebe nachodyty
W werchach u kaminiu?
A jek tebe wyślidyty
W rosyci — w zadwiriu?
A deż tebe wyzyraty,
W sadoczku — w łystoczku?
A jek tebe probużaty
U temnym hroboczku?[1]

Po zaśpiewie Mariczka pytała baranczyka cicho:

Chibaż tobi baranczyku
Niżky widrubaty,
Ne szukawbys, ne bidywbys
Wid chaty do chaty.
Chibaż tobi, baranczyku,
Wikołoty oczi,
Bys ne płakaw wse do soncia
Zastyw w wicznij noczi?
Jakżeż tobi zahasyty
Tu hołosnu tuhu?
Chiba jezyk wypałyty
Zwuhłyty na wuhow?
Szej ty lipsze baranczyku
Serce wikroity
Bys ne tużyw wtychomowku
Szo jes sam na switi.[2]

Coraz szersze koło podchwytywało zaśpiew, aż hać podhukiwała.

Swit czużyneczka, brat ni sestryczka, nichto ne zowe,
Nema z kim żyty, hnaty — tużyty z wamy witrowe.

  1. Jakżeś mogła moja mateńko / Sierotkę zostawić? / Do kogoż pójdę płakać, / Komu się pożalić? / A gdzież ciebie znaleźć / Na szczytach kamiennych? / A jak ciebie wyśledzić w rosie — za chatą? / A gdzież ciebie wypatrywać / W sadeczku — w listeczku? / A jak ciebie budzić / W ciemnym grobie?
  2. Chybaby tobie, baranku, / Nóżki poobcinać. / Nie szukałbyś, nie biedowałbyś / Od chaty do chaty. / Chybaby tobie, baranku, / Oczy wykłuć, / Abyś nie płakał ciągłe do słońca, / Zastygł w wiecznej nocy. / Jakżeż zagasić w tobie / Tę gromką tęsknotę? / Chyba język wypalić, / Zwęglić na węgiel? / Może ci lepiej, baranku, / Serce wykroić, / Byś nie tęsknił po kryjomu, / Żeś jest sam na świecie.