Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/352

Ta strona została skorygowana.

Skończył się śpiew, wznoszono okrzyki dla Marijki, jeszcze cymbały wykołysywały dźwięki jak z głębi jeziora, gdy Pańcio nieoczekiwanie zaskrzeczał:

Swit czużynoczka, brat ni sestryczka, nichto ne zowe.
Nema z kim żyty, hnaty — tużyty z wamy witrowe.

Słuchacze wyzwolili się nagle, jakby kto odciął głowę czarowi. Głośne krzyki i śmiechy zagłuszyły Pańcia, a on usiłował przekrzyczeć hałas.
— Oj, gorze mi, żem takiej zorzy nie zaznał, kiedym był młody. Ani mi się nie przyśniła. —
Znów śmiech, rechoty, nawet ryki głuszyły Pańcia, lecz on wydzierał się ponad nie:
— Tobym napluł w gębę komendzie, tobym głównemu pajacowi łeb roztrzaskał, tobym regiment rozbił! Żyć! Raz ziarno w ziemię, potem zaginąć!
Matarha przeraził się, wybuchnął:
— Tfu, sczeźnij, biedo, przed kapralem trząsł się, a na starość śmiały. Komu byście głowę rozbili, może kapitanowi?
Pańcio wrzeszczał bez opamiętania:
— Chcecie wiedzieć komu? Powiadam: pajacowi, seine Majestät.[1]
Matarha ryczał w rozpaczy:
— Koniec świata, ogniem z pyska pluje dziadyga, świat podpali, a nas od razu do kryminału.
Witrołom ze współczuciem szeptał do Pańcia:
— Nie uchodzi.
— Nie uchodzi — powtórzyła głośno Justynka — wyście nie pijany, wy sława.
Pańcio rąbał bez zająknienia:
— Pijany jestem od zorzy, przypomniałem sobie, co mi ukradli pajace, hoch Majestät! nasermatery!
Z kolei Foka i Sawicki ujęli go pod ramię, lecz Pańcio wyrwał się niesfornie. Niezwłocznie Cwyłyniuk ufny w przyjaźń z Pańciem opamiętywał go czule.
— Panoczku, pobratymie, u was komora istna, wszystkie języki, a nie uchodzi.

Jak dźgnięty pod wątrobę Pańcio wyrwał się gwałtownie, a z gardła jak u nawiedzonego padaczką wydarł mu się skrzek.

  1. Jego Cesarska Mość.