dwie zwycięzcy odebrali zasłużone nagrody, gdy z zarośli rozległ się niesamowity wrzask: jach-hij! I zaraz tłum młodych odwrzasnął: jach-hij! Był to wierchuszek wiosny, znak do porywania kobiet. Połahniczka osaczona umiejętnie i opadnięta przez kilku kumpanów broniła się wbrew zwyczajowi, odmachiwała, wierzgała, kułakowała, drapała i kąsała. Lecz pokonana w końcu i niesiona przez kilku odszukała oczyma Sawickiego, wrzeszcząc wniebogłosy: „Paniczu, ratujcie!“
— No weź ją — zachęcał Foka.
— To można? — pytał Sawicki.
— To trzeba, taki zwyczaj, prędzej.
Sawicki odebrał ją z rąk kumpanów, Połahniczka niesiona przezeń, z daleka pokazywała język kumpanom. Wśród przepisowych pisków i wrzasków porywano inne kobiety, niby to unosząc je w krzaki. Lecz do Mariczki nikt nie miał śmiałości, czy ochoty, a może raczej chciano ją ukarać za wszystko. Tymczasem Foka z widocznym trudem obnosił wokół stołu ciężką Bombichę, a Cwyłyniuk uginał się pod ciężarem Giełetychy, która rozglądała się z trzeźwą nudą, gdy Cwyłyniuk to czerwieniał, to bladł od ciężaru. Iwanysko porwał własną żonę, a Harasymko pulchną wdówkę, zaś Matarha kręcił się wokół jakiejś czarniutkiej żabiówki, z tych pachnących, ale zanim coś postanowił, Jasio porwał mu ją sprzed nosa. Marijka przez cały czas siedziała sama na ławie. Wtem wyskoczył z koliby Niauczuk rozkudłany z ręcznikiem na głowie. Dysząc i sapiąc ciężko, dużymi łapami sięgnął po Marijkę i zaraz śmiech przeleciał przez tłum. Marijka popatrzyła nań chłodno, uważnie, potem skrzywiła się boleśnie i zamknęła oczy. Niauczuk unosił ją powoli wokół stołu, gdy nagle zjawił się Pańcio uśmiechając się jak gdyby zadowolony. Nie wiedząc co począć ujął Mariczkę palcami lekko i czule za postoły i dreptał za Niauczukiem, jak gdyby pomagał mu nieść. Rechot i śmiech buchnął przez tłum.
Nie trwało to długo, gdyż siedzący przy stole wójt podniósł głowę i chrząknął. Niezwłocznie chrząkano od człeka do człeka, porywanie skończyło się. Tymczasem wójt opuścił głowę, jedni sykali na drugich, spoglądali ku niemu, znieruchomieli tam gdzie byli, czekali. Wśród ciszy przemówił wójt rozważnie.
— Chram starowieczny a nowowieczny, przystojny a słobodny, czy biedny czy bogaty nie liczy się, bo każdy biedak stał się bogaczem, a nasz Foka Szumejowy choć młody, choć nieżonaty, gazdą, wielkim gazdą. A czemu?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/358
Ta strona została skorygowana.