Wójt przerwał, podniósł głowę, nie zamącone milczenie trwało. Rozglądając się i widząc, że go słuchają, ciągnął nieco prędzej głosem suchym, trzeźwo, cierpko:
— Wierchuszek wiosny — chcecie wiedzieć kiedy będzie wierchuszek wiosny? Kiedy mocny nie będzie dusić słabego i kiedy Kainów nie będzie ani na włos, ani na makowe ziarnko. Na wiosnę nawet jastrzębie nie napadają, nawet niedźwiedzie nie duszą, nie biją, zajęte weselem swoim świętują swoje gody. Wiosna idzie światem. Dlatego my żabiowcy posłaliśmy do pana cesarza prośbę grzeczną, aby zabrał od nas zimę. I widzicie co się dzieje: otworzył wrota od wiosny, posłał konstytucję. Powiał wietrzyk ciepły. Każdy dla siebie, każda gmina dla siebie, każdy kraj dla siebie. Kołomyja nie będzie dusić Kosowa, ani Kosów Żabiego, ani Żabie was innych. My żabiowcy odłączyliśmy się od dzierżawy, od urzędów, od papierów, a z cesarzem pobratymstwo trzymamy. A wy wszyscy róbcie sobie jak wam się podoba.
Wójt znów rozglądał się, nie zauważył, by ktokolwiek był czymś innym zajęty niż słuchaniem. Mówił dalej:
— Ja nie twardy ani miękki, z samej twardości ani z miękkości samej nic nie będzie. Tylko lód twardy, tylko śnieg za miękki, a drzewo z wierzchu twarde, a w środku soczyste. Wiosna ani za twarda, ani za miękka. Wy na mnie, że ja gubernator, a to śmiech, bo gubernator słucha rozkazów i rozkazuje. Ja nie rozkazuję ani nie słucham. Konstytucja tak samo ani nie rozkazuje, ani nie słucha. Konstytucja na tym stoi, abyście wierzyli jeden drugiemu. U nas wierzą. I choćby tymczasem mówili, że u nas durni, a ja wam powiadam, ja wójt wielkiego Żabiego, że za sto lat albo za dwieście wszyscy tacy będą durnie. Od początku świat na tym stoi, Kainy poszli na psy i jeszcze pójdą, a od Hioba cierpliwego, od Salomona mądrego słońce bije. Pan kowal Sawicki z Jasienowa od dawna niejednego o tym pouczył. Komuż wierzyć jak nie jemu? A wszystko inne puste mielenie, sama plewa. Nie dajcie się złapać nikomu na plewę, ani panom, ani atamanom, ani urzędom, ani księżom. Bo który z nich ziarnisty, który najlepszy, ten z nami jedna ręka. Z nami obaj metropolici, jeden i drugi, z nami pan starosta Milbauer ze Stanisławowa, z nami pan poseł Fedorowicz, z nami pan Przybyłowski stary, głowa co z każdego prawa zgodę wykroi i z nami pan luby nasz graf Skarb. Do Wiednia jeździł, a pobudował się nie we Wiedniu, tylko tu u nas nad Czeremoszem. Na granicy Żabiego przed
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/359
Ta strona została skorygowana.