belską! Wystarczy mu szczera chęć. I za tę kluczkę ciągnie nas do góry.
Słońce zaszło, pociemniało już — tonie potoku pochłonęły złote kędziory, podobne kosmykom Marijki. Fale stały się srebrne jakby posiwiały. Lecz cienie wiosenne, inaczej niż jesienią, nie spieszyły się. Zagarniały jakoś niepewnie, nieśmiało i ostrożnie wyciągały łapy i pyski wciąż otoczone uśmiechami promieni. Jakby dziwiły się, że mogą połknąć ten dzień pełen nadziei. Obejście kolibowe zaciemniało się powoli. Najdłużej z wszystkich blasków świeciły oczy i włosy Marijki. W końcu i ona ogarnęła się w czerwony serdak i weszła do koliby. Inni goście ubierali kożuchy, co starsi wchodzili do koliby, inni przeważnie młodzi pozostali przy stole. Nieznużona Justynka wciąż jeszcze napastowała ich zaproszeniami.
Do tego gwaru jeszcze za dnia przyczłapał na wychudłym bułanym koniu właściciel karczmy na Rozdrożu w Żabiem — Joseńko. Za nim z rozszerzonymi od oparzeń w kroku nogami, jak figurka zdjęta z konia dreptał z trudem woźny sądowy Biłej. Nieco dalej młody zwiędły parobek wiódł dwa konie. Foka zaprosił Joseńka zawczasu na leśny chram, lecz ten wykorzystując pogodę wybrał się ze swoimi sprawami poprzez Czarnohorę na Węgry do Ruskiej Polany i teraz w powrocie, niewiele zbaczając z drogi, dopiero na wieczór zdążył na Riabyniec.
Poczerniały od wiatru i słońca, w wielkim czarnym kapeluszu z kresami, z kabłąkowatym nadmiernie wyciągniętym nosem, co wysterczał spod kapelusza, znużony drogą zsiadał z konia z trudem. Zostawił konia parobkowi, prostował długie nogi. Zjawił się jak ptak dziki i obcy i od razu obecnością swą oziębił wielu, jakby duchnął zimnem. Z początku rzucał spojrzenia niespokojne, podejrzliwe czy nawet przerażone. Lecz zaraz witał się z Foką szczególnie serdecznie, jakby zabiegająco, uśmiechnął się kwaśno do Cwyłyniuka. Innych zaledwie zauważył. Na grzeczne, nazbyt grzeczne powitania młodych żabiowców, którzy za porządkiem pchali swe dłonie do jego dłoni, odpowiadał niedbale, wyniośle, podając rękę zwiędłe. Co prawda, mimo że już usiadł obok Foki, gdy dostrzegł sta-