Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/363

Ta strona została skorygowana.

rego Koczerhana na drugim końcu stołu, wstał, podbiegł żywo i zdobył się na ciepłe powitanie.
— Niech mówią co chcą, a tam gdzie jest Tanasij Koczerhan, tam musi być „recht“.
Koczerhan rozmarszczył się, pomrukiwał coś przyjaźnie, a Joseńko pospiesznie wrócił na miejsce. Cienkie, długie nogi jego, w grubych niegdyś białych, teraz brudnych pończochach, kobiecymi ruchami migały spod długiego chałata. Zwalił się na ławkę, zdjął kapelusz, i poprawiając jarmułkę odsłonił długie jasne pejsy wcale nie posiwiałe. Ręce drżały mu ze zmęczenia czy z poruszenia, a długie, kręcone i złociste pejsy kiwały się nieustannie. Nie mówił, wzniósł oczy jakby się rozmarzył.
— Aleś poczerniał od wiosny i od wierchów, Joseńku — mówił Foka.
Karczmarz uśmiechnął się gorzko, odpowiadał skąpo lecz z naciskiem:
— Z wiosennych kłopotów. A ty także wyschłeś, Foko, czyś nie chory?
Foka machnął ręką, pytał dalej:
— Wiosna szczytami?
— Biało a gorąco, chucha jak z pieca, trochę za prędko.
— Śniegi zapadziste?
— Skądże!? Pod nogami istny kamień, śnieg twardy jak chodnik w Czerniowcach, a powietrze gorące.
— A na zboczach już czarno?
Joseńko skrzywił się:
— Mało, nawet na mojej Wesnarce jałowiec i ciemięrzyca zaledwie wyłażą spod śniegu.
— A po lasach?
Joseńko ożywił się:
— Różnie, bywają zjazdy takie miękkie i śliskie, że hej! Właśnie na Pohorylcu mój koń zjechał razem ze mną rozkraczony po kłodzie, tak jak chłopaki okrakiem się zsuwają. Wyglądało że koniec. — Joseńko zaśmiał się niedbale.
— I nic? — pytał Foka zaciekawiony. Joseńko wydął wargi wzgardliwie:
— Nie taki koń, praktyk, za to pan woźny nałykał się strachu. Coś im tam strąciłem na głowę. — Joseńko zaśmiał się głośno.
Woźny Biłej, chudziutki wąsacz, nie miał ochoty do śmiechu. Piszczał wyczerpanym głosem: