Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/366

Ta strona została skorygowana.

razu. Tyle dobra nabrali, mąki, krup, skóry, wódki, soli — i bach! sczeźli.
Bomba bormotał:
— Ot, żydowska dola nieszczęsna. Ja nie dałbym takim na borg ani za grosz.
Mandat poprawił:
— Powiedzcie lepiej żydowska durnota, łandać i latać wierchami przez takie pustkowia za kilku guldenami. Znam Raduł od dziecka, tam włos dęba staje.
Giełeta cedził:
— Lepiej dla niego teraz, że pustkowie i nie ma waszych Czornyszów, Mandatów, boby zbóje do serca przycisnęli żydowskiego zbója jak niegdyś Ormian.
— Ja mówię jak człowiek o ludziach, a wy zaraz tniecie jak osa. — Mandat wstał obrażony, wszedł do koliby.
Justynka już zaalarmowała kolibę i już Petrycio wraz z Pańciem, znosząc miski krzątali się około przyjęcia nowych gości. Joseńko, wciąż jakby rozmarzony oglądał butyn szeroko otwartymi oczyma. Patrzał ku haci, ku mygłom, ku ryzom.
— Po gospodarsku — mówił z uznaniem — ale nam sąsiadom nie zanadto dajecie zarabiać.
Foka usprawiedliwiał się:
— Jeśli kupujemy to dużo naraz, głównie w Kutach, czasem w Kosowie, nawet w Czerniowcach, ale to co wy macie na składzie zawsze nam się przyda. Ot i teraz kupiliśmy u was wódkę i piwo.
Joseńko uśmiechał się dwuznacznie:
— A może wasz główny dostawca to Nykoła Purszega, ten z Hryniawy, co go nazywają Poperecznyk? On do Żydów największy poperecznyk, poprzysiągł sobie, że naszych z handlu wykurzy z całego powiatu.
Foka odpowiadał:
— Sam wiesz, że z tymi kupcami, których naraił Nykoła nic nie wyszło, a właśnie twoi kupcy wygrali u nas. Chyba zapłacili ci coś za to?
— Zapłacili — potwierdził Joseńko — a targowali się zawzięcie jak o własne dzieci. Mówili, że ty jesteś twardy, to i oni muszą być twardzi.
— Jakiż tam twardy — śmiał się Foka — chcieli mi wsadzić swego nadzorcę. W moim lesie ja sam nadzorca. No i pogodziliśmy się. Gdzież tu twardość?
Pańcio krzątając się koło stołu oglądał Joseńka zaczepnie,